Józef Stalin uwieczniony w jednym z katedralnych witraży czy głowa człowieka uwięzionego w wieży matki wrocławskich kościołów, wysoko postawiony duchowny prowadzący spór o piwo i nakaz, by mieszkańcy Ostrowa Tumskiego posiadali broń. Nieznane historie przestają być nieznane.
Wojna o piwo
Wiele historii opisanych przez pana Wojciecha jako legendy w rzeczywistości wydarzyło się naprawdę. Tak było w przypadku tłumaczenia obecności pocisku wbitego w prawą wieżę.
– Autentycznie była taka siostra zakonna, która przechodząc z grupą ok. dwudziestu osób obok ruin kościoła i słysząc świst nadlatującego pocisku, podniosła wzrok ku górze i widząc osmoloną figurę św. Jadwigi, prosiła ją o ocalenie – opowiada historyk. – Pocisk wbił się w wieżę, jednak nie eksplodował. Dla człowieka wierzącego to nadzwyczajna interwencja. Ja ubrałem ją w formę legendy. Podobnie było w przypadku historii powstania rzeźby św. Wincentego umieszczonej w południowej ścianie wrocławskiej katedry. – Istniał zakład kamieniarski i był młody rzeźbiarz, walczący z chorobą. Podobno kiedy spod jego dłuta wyszła figura świętego, ten przyśnił się twórcy i w nocy uzdrowił go. Dlaczego w to nie wierzyć, skoro ówczesny biskup stwierdził cud? – puentuje W. Chądzyński.
Nie wszystkie historie miały niestety tak religijny charakter. W 1273 r. Henryk IV Prawy przyznał wrocławskiej radzie miejskiej przywilej, na mocy którego miała ona wyłączność na rozwożenie piwa po mieście. Duchowni z Ostrowa Tumskiego, nie chcąc płacić za dostarczanie trunku, zaczęli sprowadzać go potajemnie. Radni postanowili ten proceder ukrócić.
Pewnego dnia furmankę ze znakomitym piwem świdnickim, przeznaczonym dla dziekana kapituły katedralnej, zatrzymali strażnicy, konfiskując ładunek. Duchowni odwdzięczyli się miastu interdyktem. Interweniował sam papież, przysyłając do miasta komisję rozjemczą. W końcu udało się osiągnąć ugodę. Zgodnie z postanowieniami biskup cofnął klątwę, a rajcy zgodzili się, by księża zaopatrywali się w piwo bez ich pośrednictwa. Nie wolno im było jedynie trunkiem handlować.
– Piwo świdnickie było w tamtym czasie jednym z najlepszych ze względu na wspaniałej jakości wodę, a Ostrów Tumski był eksterytorialnym terenem – tłumaczy pan Wojciech. – Przy moście Tumskim istniał słup graniczny. Z jednej strony był herb Czechów, z drugiej – urzędującego biskupa. Władza miejska nie sięgała na wyspę, tak więc kiedy przestępca uciekł na Ostrów Tumski, nie można go było aresztować. To oderwanie wyspy od miasta było częstym powodem konfliktów między władzą duchowną i świecką – puentuje.
Autor „Tajemnic” przyznaje, że często słyszy „Wojtek, zrobiłeś genialną rzecz. Idę ulicą, widzę budynek i od razu przypomina mi się historia z nim związana. Dzięki Tobie znam Wrocław”. – Mam tę frajdę, że moja praca pozwala wrocławianom lepiej poznać historię ich miasta – mówi i precyzuje: – Ostatnio ktoś opowiadał mi, że dwie osiemdziesięcioletnie panie poszły z moją książką do katedry i czytając, przechodziły od jednego opisywanego obiektu do drugiego. Któraś z nich miała powiedzieć: „Wreszcie zobaczyłam katedrę”.
***
Szef kazał… i tak się zaczęło
Z Wojciechem Chądzyńskim rozmawia ks. Rafał Kowalski.
Ks. Rafał Kowalski: To już czwarta Pana książka na temat historii Wrocławia, jednak ta dotyczy szczególnego miejsca. Nie bał się Pan, że komuś się narazi, publikując tajemnice Ostrowa Tumskiego?
Wojciech Chądzyński: Nie, dlatego, że są to fakty. Nawet w tych legendach jest sporo prawdy. Ja miałem to szczęście, że byłem ministrantem w katedrze i wówczas jeden z kapłanów posługujących w matce wrocławskich kościołów znał ludzi, którzy mieszkali we Wrocławiu przed wojną. Dzięki temu miał ogromną wiedzę na temat katedry i Wyspy Tumskiej. Po Mszy św. siadaliśmy przy herbacie, a on opowiadał różne anegdoty, historie i legendy. To gdzieś mi zostało w głowie. Później, gdy pracowałem w „Słowie Polskim”, redaktor naczelny polecił, bym pisał o historii stolicy Dolnego Śląska. Nie chciałem, ale skoro szef kazał, nie miałem innego wyjścia. W pewnym momencie zaskoczyłem. Spodobały mi się poszukiwania, dociekanie, grzebanie w archiwach. Tym bardziej że czytelnicy chwalą, iż przekazuję zdobyte informacje językiem, który łatwo się czyta.
I tu jest niebezpieczeństwo. Bo takim językiem pisze Pan o kanoniku siejącym zgorszenie, którego płyta nagrobna znajduje się w katedrze, portrecie Józefa Stalina na jednym z witraży czy sporze o piwo, jaki wiódł jeden z administratorów diecezji z rajcami. Nie było pokusy, żeby pewne elementy przemilczeć?
To by nie było uczciwe. Skoro wiarygodne dokumenty o tym mówią, dlaczego to zasłaniać? Uważałem, że jeśli ktoś te materiały znalazł, trzeba to przekazać dalej.
Książka ma być zatem próbą ocalenia od zapomnienia dawnych podań?
Proszę zwrócić uwagę, że Wrocław w 1945 r. stracił historię. Wszyscy mieszkańcy zostali z tego miasta wyrzuceni, a przyjechała tu grupa ludzi, dla których było to obce miejsce. Dopiero z czasem pojawiały się osoby, które zaczęły przywoływać tę historię. To były jednak opracowania naukowe, pisane trudnym językiem. Jako historyk musiałem je czytać i zacząłem przekładać na język zrozumiały dla każdego czytelnika.
Nie byłbym sobą, gdybym nie zapytał, czy ma Pan już materiał na kolejne książki?
Nie będę ukrywał, że tak.
Uchylmy przynajmniej rąbka tajemnicy.
Pracuję nad zbiorem legend wrocławskich, z tym że każda legenda, którą przytoczę, będzie okraszona sporym materiałem historycznym. Znajdzie się tam m.in. legenda o szermierzu stojącym przy Uniwersytecie Wrocławskim, a przy niej wiadomości na temat twórcy fontanny, okoliczności jej powstania oraz informacje, że takie same rzeźby stoją na terenie Niemiec. Wyjaśnię także, skąd wzięły się postacie przy wejściu do Piwnicy Świdnickiej. Więcej nie zdradzę.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...