"Kochanka Norwida" to najnowszy tomik wierszy Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. Poeta poświęcił go swojej matce, pisze też o mrocznych sekretach rodziny z polsko-ukraińskiego pogranicza.
"Poezja Tkaczyszyna-Dyckiego jest najoryginalniejszym chyba, najlepiej rozpoznawalnym głosem spośród wszystkich poetów średniego i młodego pokolenia. To poeta niepodobny do nikogo, sam kształtujący własną tradycję, na własną rękę poszukujący sobie precedensów w dawnej liryce. I ufający niepowtarzalności swojej psychicznej i egzystencjalnej konstrukcji" - pisał o Tkaczyszynie-Dyckim Piotr Matywiecki.
Poeta urodził się w 1962 roku w Wólce Krowieckiej niedaleko Przemyśla i dorastał na pograniczu kultur - ukraińskiej i polskiej. Wydał takie tomiki wierszy jak min. "Nenia i inne wiersze" (1990), "Kamień pełen pokarmu" (1999), "Przewodnik dla bezdomnych ze względu na miejsce zamieszkania" (2000), "Dzieje rodzin polskich" (2005), "Piosenka o zależnościach i uzależnieniach" (2008), "Oddam wiersze w dobre ręce" (2010) oraz "Imię i znamię" (2011).
"Jest to poezja autobiograficzna, bo nie brak w niej odniesień do faktów potwierdzonych w biografii autora (choroba, śmierć matki, doświadczenie homoerotyczne), ale jest to także poezja wyraźnie wystylizowana - na dawność, barokowość, Villonowską nutę, +portret trumienny+" - mówiła o Dyckim Grażyna Borkowska.
Kolejne tomiki Dyckiego układają się w opowieść o rodzinie poety i jego życiu. O chorej na schizofrenię matce pisał m.in. w tomie "Piosenka o zależnościach i uzależnieniach" nagrodzonym w 2009 roku literacką nagrodą Nike. "Matka była blisko, ale podążała swoją ścieżką, inną od mojej. Pod każdym względem była to dla mnie bardzo dotkliwa obecność. Jestem poetą zamkniętym w polszczyźnie, ale do tej polszczyzny i polskości dochodziłem bardzo długo, z wieloma trudnościami, zakrętami. Po dzień dzisiejszy zadaję sobie pytanie, dlaczego moja matka, Ukrainka, nigdy ze mną nie rozmawiała w swoim ojczystym języku, nigdy nie powiedziała do mnie po ukraińsku bodaj jednego słowa" - mówił Tkaczyszyn-Dycki odbierając nagrodę Nike.
Najnowszy tomik "Kochanka Norwida" poświęcony jest niemal w całości matce poety. "+Jestem kochanką Norwida+ oświadczyła mi - ni stąd, ni zowąd - moja matka. Miałem jedenaście, najwyżej dwanaście lat. Matka od dłuższego już czasu skazana była na leczenie psychiatryczne. Poczułem nagle jedno wielkie łomotanie. Jedno wielkie gradobicie. Koniec świata w pojęciu jedenastoletniego chłopca. Norwida znałem z okładki szkolnego zeszytu, był to Norwid z okresu emigracji paryskiej, dogorywający w zakładzie św. Kazimierza. Otóż matka, spoglądając na tę okładkę, oświadczyła mi, że jest to ktoś niesłychanie jej bliski, tak bardzo bliski, że bez względu na nieprawdopodobieństwo tej historii - chciałem w nią z dnia na dzień uwierzyć" - wspomina poeta wyjaśniając tytuł tomiku na stronie wydawcy "Kochanki Norwida" - Biura Literackiego.
Dycki pisze też o mrocznych rodzinnych sekretach. "Dorastałem i wyszedłem z bardzo rozbitego, podzielonego domu, który w powojennej rzeczywistości nie potrafił się zorganizować na nowo - jako rodzina i jako dom. Wystarczy, że nadmienię, iż mój dziadek po kądzieli był w SS-Hałyczyna, zaś jego bracia w upowskiej partyzantce, w kureniach Jednooka ciotka - o pięknym polskim, szlacheckim nazwisku - była +kurierką+ ukraińskiego podziemia, w upowskiej partyzantce, moja dobra, jednooka ciotka Stempowska, której Polacy wybili oko na przesłuchaniu w jakiejś piwnicy. Zdaje się, iż to byli kuzyni z AK albo z polskiej samoobrony. Dowiedziałem się o tym już po jej śmierci. To wszystko było straszne To był dom niezwyczajny, dom ludzi zagubionych i wiecznie rozdwojonych na polskość i na ukraińskość, zawsze dwujęzycznych, skazanych niekiedy wyłącznie na samych siebie. Mówiono o nim właśnie tak - jesteśmy domem, który idzie na wymarcie. Mówiło się o tym jako o pewnego rodzaju nieodwołalności, której ja również winienem sprostać" - pisze poeta.
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki słynie z niechęci do wypowiadania się o swojej twórczości. Jako komentarz do najnowszego tomiku napisał... "Piosenkę o niedopałkach".
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.