Urokliwy, apokryficzny film biblijny, nakręcony przez nowego mistrza tego gatunku.
Włoski reżyser i operator Raffaele Mertes zasługuje na miano Cecila B. DeMille’a przełomu XX i XXI wieku.
Mertes urodził się w 1956 roku. Wtedy właśnie na ekrany kin wszedł ostatni film DeMille’a „Dziesięcioro przykazań”, w którym pamiętne role stworzyli m.in. Charlton Heston, wcielający się Mojżesza, czy Yul Brynner jako faraon.
Po śmierci DeMille’a (reżysera-specjalisty od staro- i nowotestamentalnych, hollywoodzkich mega-ekranizacji), film biblijny przestał być gatunkiem stale goszczącym w kinach. Produkcje tego typu rzecz jasna pojawiały się od czasu do czasu, niekiedy kręcili je wielcy i uznani twórcy, ale sam gatunek stał się reliktowy. Podobnie zresztą jak western, film gangsterski, czy obrazy spod znaku płaszcza i szpady.
Po dekadach doszło jednak do swoistego renesansu, tyle że nie kinowego, a telewizyjnego. Spora w tym zasługa właśnie Mertesa, który zaczynał jako operator, a z czasem zajął się także reżyserią biblijnych produkcji. Gdy spojrzeć na jego filmografię, okaże się, że ma ich na koncie kilkanaście (m.in. „Esterę”, „Marię Magdalenę”, czy „Judasza z Kariothu”). Jak dotąd ostatnim jego biblijnym filmem jest „Święta rodzina” z 2006 roku.
Ta dwuczęściowa, telewizyjna produkcja - trwająca w sumie ponad trzy godziny - to niespotykany, biblijny obraz. Zwykle bowiem twórcy takich filmów starają się wiernie podążać za Ewangelią. Tymczasem tutaj mamy do czynienia raczej z… radosną, apokryficzną twórczością.
Rzecz jasna na ekranie zobaczymy Zwiastowanie, narodziny Jezusa w Betlejem, czy ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu, ale większość czasu akcji wypełniają wydarzenia, których w Piśmie Świętym nie znajdziemy. Np. święty Józef okazuje się być wdowcem, który ma już kilkoro dzieci, zaś towarzyszką dziecięcych zabaw Chrystusa jest tu jego rówieśniczka, którą okazuje się być… Maria Magdalena.
Często problemem w biblijnych produkcjach bywa także przesadny patos. Twórcy bardzo starają się, by ukazać na ekranie sacrum, ale, niestety, zazwyczaj wychodzi im to średnio. Mertesowi w „Świętej Rodzinie” kilkakrotnie się udało (znakomita scena Zwiastowania, w której widzimy Maryję spoglądającą w kierunku słonecznego światła, a zamiast biblijnych słów, słyszymy poruszającą muzykę, skomponowaną przez Savio Riccardiego). Przede wszystkim reżyser postawił jednak na humor, co okazało się być strzałem w dziesiątkę.
Ciągnące się przez cały film zmagania św. Józefa z upartym osiołkiem, początkowa buntowniczość i gadatliwość Maryi, czy gruboskórność Józefa, który wcale nie ma zamiaru się z nią żenić… – ogląda się to wszystko świetnie, w czym, rzecz jasna, spora zasługa Any Cateriny Morariu i Alessandro Gassmana.
Dobrani zostali znakomicie. Podobnie, jak miejsca, w których kręcono zdjęcia (te zachwycające, pustynne pejzaże!) oraz kolejne, zmieniające się jak w kalejdoskopie, scenariuszowe epizody, wśród których pojawiają się m. in. się zbójcy, Beduini, czy rzymscy legioniści. To przed nimi ekranowe „święte trio”, raz po raz, będzie musiało ratować się ucieczką, wykazując się przy tym sporym sprytem i pomysłowością.
Urok ma ten film ogromny. Warto się więc mu poddać, ale i pamiętać, że to w dużej mierze tylko fikcja, apokryficzno-scenariuszowe zmyślenie. Po seansie polecam więc sięgnąć po teksty, w których autorzy nieco głębiej pochylają się nad tym zagadnieniem. Kilka z nich znajdą Państwo w naszym portalowym serwisie www.liturgia.wiara.pl – wystarczy kliknąć tutaj
***
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.