O braku kompetentnych poszukiwaczy tajemnic, Nysie Szalonej, czyli Kaczawie i bezlitosnych drewnojadach, z Arkadiuszem Mułą, historykiem sztuki, regionalistą i pasjonatem lokalnej historii rozmawia Roman Tomczak.
Roman Tomczak: Zaryzykuję takie stwierdzenie i ciekaw jestem, czy się Pan z nim zgodzi: co najmniej połowa faktów z dziejów naszego regionu czeka jeszcze w archiwach na swojego odkrywcę.
Arkadiusz Muła: Powiem więcej – to, co wiemy obecnie, to zaledwie kilka procent tego, co kryją jeszcze nasze arachiwa.
Poważnie?!
W placówkach archiwalnych jest wiele cennych dokumentów, nierzadko będących odpisami jeszcze starszych, średniowiecznych manuskryptów. A w nich zawarte są informacje, na które czeka wielu historyków.
Dlaczego więc ich nie badają?
Bo brakuje u nas kadry kompetentnych badaczy, podejmujących kwerendy źródłowe pośród akt miejskich czy kościelnych. Zasoby dolnośląskich archiwów możemy mierzyć w kilometrach długości, ale ich opracowanie wymagałoby dziesięcioleci ciężkiej pracy. Tymczasem specjalistów jest jak na lekarstwo.
Pan jest jednym z tych nielicznych?
Oprócz historyków i badaczy pokrewnych dziedzin pracownie naukowe w archiwach odwiedzają regionaliści, muzealnicy i pasjonaci, do których ja się zaliczam. Ostatnio natrafiłem na księgę miejską z wpisem okolicznościowym dokumentującym kontakt księcia legnickiego Christiana z królem polskim Władysławem IV Wazą, który gościł Ślązaka na zjeździe w Toruniu. Są jeszcze tysiące takich nierozpoznanych dokumentów, które mogą postawić w zupełnie nowym świetle dzieje poszczególnych miejscowości na Dolnym Śląsku.
Robi się ciekawie...
No to jeszcze powiem panu, że takim wydarzeniem jest słynna bitwa z Tatarami z 1241 r. Zapisy Jana Długosza z XV w. opierające się na starszych, nieznanych nam kronikach dziejopisarzy dolnośląskich, są niestety zbyt lakoniczne. Taką wątpliwością jest wskazanie Nysy, chyba Nysy Szalonej, a nie Kaczawy, jako tej rzeki, przy której tę bitwę stoczono. Kolejne odpisy źródeł średniowiecznych, m.in. zachowane w Archiwum Państwowym w Legnicy, na które natrafiłem, nigdy nie publikowane, dostarczają dodatkowych informacji o miejscu bitwy. Spostrzeżenia zawarte w tych dokumentach wypadałoby przebadać już z archeologami czy historykami w terenie.
Chce Pan powiedzieć, że może się wówczas okazać, że nie było bitwy pod Legnickim Polem? Że stoczono ją gdzie indziej?!
Tak. (śmiech) Wskazywanie tylko jednej miejscowości jest w tym przypadku błędem – to już historycy udowodnili. Ustalenie dokładnej trasy przemarszu wojsk tatarskich 9 kwietnia 1241 roku pod Legnicą wymaga większej precyzji. Jest to możliwe poprzez weryfikację kolejnych odpisów źródeł, które do tej pory są lekceważone i nie analizowane.
Gdyby takich poszukiwaczy jak Pan było więcej, gdyby mieli dość czasu i pieniędzy na poszukiwania, wiele tajemnic udałoby się rozwikłać?
Bez wątpienia. Choćby to, gdzie pochowani są książęta piastowscy. Ich nekropolie są rozsiane po Polsce, bardzo wiele na terenie historycznego Śląska, choćby we Wrocławiu, Legnicy, Żaganiu i Krzeszowie. Mimo to nie potrafimy do końca ustalić poszczególnych postaci. W tym momencie wkraczają źródła. Tylko one mogą rozwiać wątpliwości. Z tymi badaniami trzeba się śpieszyć, czasu mamy coraz mniej. Choś stare dokumenty są przechowywane w specjalnych warunkach, są bardzo nietrwałe. Kiedyś atrament był bardzo słabej jakości. Strony blakną z roku na rok, a drewnojady niszczą papier bezlitośnie. Materiały źródłowe to – z punktu widzenia historyka – rzeczy ulotne.
Panu jednak udaje się ubiec drewnojady i mimo blaknącego atramentu odczytywać sensacyjne treści w starych dokumentach.
Organizując wystawę o Michale Willmannie, śląskim malarzu baroku, porównywanym do Rembrandta, udało mi się natrafić na sygnowane prace w kościele św. Antoniego we Wrocławiu. W centrum Wrocławia, w ołtarzu głównym był zapomniany obraz Willmanna, pomijany we wszystkich wcześniejszych opracowaniach. Drugi jego obraz odnalazłem w kościele św. Marcina w Jaworze. Ostatnio natomiast moje dociekania archiwalne pozwoliły znaleźć dowody na ogromne zainteresowanie astronomią mieszkańców Legnicy i Jawora w XVII w. Te materiały pozwalają bez cienia wątpliwości stwierdzić, że heliocentryczna teoria Kopernika była tutaj znana i popularna, choć ukrywana.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.