Audiobooki w odtwarzaczu mp3 czy e-booki na tablecie czasami okazują się bardzo przydatne. Jednak takich książek nie da się przeczytać od deski do deski. Tutaj potrzeba heflady, a czasem nawet szarfowania.
Koza Klementyna patrzy na nas z ukosa i beczy pod nosem. Pies Tymek idzie przy nodze, nie odstępując ani na krok. Potykając się o gdakające kury, dochodzimy do niewielkiego szachulcowego domku, który ma swój niepowtarzalny klimat. Jest swojsko i jakoś tak... szlachetnie. Są maszyny, niektóre ponad 100-letnie. Wszystko działa bez prądu. W nowej introligatorni u benedyktynów w Starym Krakowie czas się jakby zatrzymuje, przez co zyskuje zupełnie inny smak. Bo właśnie m.in. o smak tutaj chodzi.
Książki dużego formatu
– Takie właśnie lubię oprawiać najbardziej – przyznaje o. Rafał Dudek, prezentując swój warsztat. Introligatorstwem zajmuje się już od 13 lat. Przez ten czas tchnął nowe życie w prawie 250 książek. Czy to dużo? To chyba nie jest właściwe pytanie. Ojciec Rafał pokazuje książkę o żywotach świętych z 1927 roku, którą właśnie naprawił.
– Jest szyta, ma pomalowane brzegi i oprawiona jest w płótno. Proszę, można ją bez problemu rozłożyć i nie zamyka się. Dzisiaj to często niemożliwe. Dlaczego? Papier ma swój kierunek, ma słoje jak drzewo. Kiedyś tak go docinano do książki, żeby ładnie się otwierała. Dzisiaj robi się to na odwrót, bo wtedy można uzyskać więcej papieru, a chodzi o to, żeby książka była tania. W efekcie źle się ją czyta, kartki są sztywne – tłumaczy benedyktyn.
Jednak wiele współczesnych książek trudno przeczytać od deski do deski nie tylko z tego powodu, że zmienił się sposób ich wydawania i np. nie używa się już desek do wykonywania okładek. – Książka to dla mnie przedmiot szlachetny. Moim zdaniem, jeśli jej treść jest ważna, to i oprawa powinna być odpowiednia. Gdy wydawanie było droższe, wydawało się to, co miało wartość. Forma nadążała za treścią. Niestety, teraz też tak jest – ironizuje o. Rafał.
Książki nie tylko do czytania
Dzisiaj prawie wszyscy chcą być magistrami, a jak się da, to i doktorami. Zamiast pytania: „po co?”, pojawia się inne: „czemu nie?”. Duchowość benedyktyńska zwraca uwagę na to, że warto w życiu naprawdę coś umieć. Stąd mnisi poza studiowaniem zajmują się także zwykłą fizyczną pracą.
– Introligatorstwa uczyłem się już po studiach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Chodziłem do warsztatu razem z chłopakami z zawodówki. Tyle było do opanowania, że ze studiów przydała mi się jedna rzecz: umiejętność szybkiego notowania – śmieje się o. Rafał. Po kilkunastu latach praktyki teolog i geograf ma też coś do powiedzenia o rzemiośle. Z pasją opowiada nie tylko o czytaniu książek, np. Thomasa Mertona, ale także o ich naprawianiu.
– Wszystkie te maszyny są ręczne. Nie potrzebują prądu, dlatego mają duszę. Jest krajarka, prasa, są nożyce introligatorskie. Mam też prasę drewnianą, w której można piłować i suszyć grzbiety. Jest też kolejna niewielka praska do nabijania oporków. To stara metoda formowania grzbietów o kształcie grzybka przy oprawach skórzanych. Jest też sporo drobnych, specjalistycznych narzędzi – pokazuje wszystko mnich ze Starego Krakowa. Po chwili na specjalnym stole ląduje kawałek świńskiej skóry. Ojciec Rafał bierze do ręki charakterystyczny nożyk.
– Trzeba zrobić szarfowanie, czyli obciąć ze skóry podszorstek, aby zostało samo lico – tłumaczy. Czy aby na pewno po polsku? Na szczęście następuje szybka demonstracja. – Wystarczy jedno fałszywe pociągnięcie i mamy w skórze dziurę – dodaje. A jak się uzyskuje kolorowe brzegi kartek w książce? Nic prostszego. W ręku o. Rafała pojawiają się trzy dziwne narzędzia, jakby z gabinetu dentystycznego. – To agaty, czyli półszlachetne kamienie. Po naniesieniu farby na grzbiet trzeba ją zabezpieczyć specjalnym woskiem i wypolerować właśnie za pomocą agatu. Wtedy farba nie zostanie na palcach czytelnika, a efekt będzie naprawdę ciekawy.
Na wykonanie tych wszystkich czynności potrzeba czasu. Oprawienie książki zajmuje od kilku do nawet kilkudziesięciu godzin. Proces technologiczny ma swoje prawa: coś musi wyschnąć czy poleżeć w prasie. – W tej pracy cierpliwość jest jak najbardziej wskazana. Nie ma zamówień na wczoraj – podkreśla o. Rafał. To zdecydowanie jedna z ważnych zalet tego rzemiosła.
Zrób to sam
Okazuje się, że jest to możliwe. – Ten stół ma specjalnie trzy stanowiska – gdyby ktoś chciał skorzystać z pracowni, dołączyć do mnie i spróbować zrobić coś swojego, miejsce czeka. Naprawdę zapraszam. Jeszcze w Tyńcu miałem takich gości. Niektórzy po weekendowym pobycie byli już w stanie wykonać jakąś drobną rzecz: coś naprawić, zrobić notes czy futerał – zapewnia o. Rafał. Zakonnik tłumaczy, że m.in. po to w Starym Krakowie powstała introligatornia.
– Praca ręczna wymaga wiele skupienia, ale daje też wiele satysfakcji. Koi nerwy. Dla kogoś, kto żyje w rozbieganym świecie, ciągle coś załatwia, możliwość zamknięcia się na kilka godzin i zrobienia czegoś, co potem będzie można wziąć do ręki i co będzie materialnym owocem jego pracy, a nie tylko wirtualnym czy intelektualnym, daje duży oddech. To jest też część dziedzictwa naszego zakonu, że takie pracownie są otwarte dla ludzi. Nawet introligatorstwo może mieć pewną funkcję terapeutyczną – przyznaje o. Rafał.
– Człowiek musi się rozwijać na różnych płaszczyznach. Dlatego „ora et labora” to dobre streszczenie nie tylko duchowości benedyktyńskiej, ale w ogóle chrześcijańskiej. Ważne są duch i ciało, modlitwa i praca, także ta zwyczajna, fizyczna, która czasami może też stać się hobby – dodaje.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.