Jest ich ponad stu. Góralscy jeźdźcy w strojach regionalnych, trzymając w rękach flagi papieskie, maryjne albo narodowe, budzą podziw mieszkańców i turystów. – Jesteśmy wojskiem papieskim! – mówią o sobie.
zdjęcia Jan Głąbiński/Foto Gość
Trudno wyobrazić sobie Zakopane bez banderii konnej, która od wielu już lat uświetnia uroczystości religijne i państwowe w mieście. – Wszystko zaczęło się od wizyty Jana Pawła II pod Giewontem. Chcieliśmy pożegnać nie tylko słowem, ale i gestem ojca świętego. Wówczas ks. Mirosław Drozdek, kustosz sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach, zaproponował, aby utworzyć banderię konną – wspomina Marcin Zubek, zakopiańczyk ze Związku Podhalan, który koordynuje wszystkie uroczystości związane z udziałem banderii.
– Choć było nas wielu, tylko trzem z nas udało się dojechać końmi na Gubałówkę, gdzie pożegnaliśmy Jana Pawła II, który nas pobłogosławił. Z tego, co wiem, było to jedyne takie spotkanie z ojcem świętym na świecie – wzrusza się Marcin Zubek.
Partyzancka witacka
Pamięta też dobrze spotkanie z prezydentem Polski na uchodźstwie Ryszardem Kaczorowskim. Odbyło się ono po uroczystej sesji Rady Miasta, na której otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Zakopanego. – Pan prezydent zobaczył nas, odłączył się od grupy oficjeli i długo z nami rozmawiał, dziękując niemal każdemu z osobna za to, że w taki sposób pokazujemy przywiązanie do ojczyzny i pięknej tradycji naszych ojców – wspomina M. Zubek.
Innym razem, w czasie odsłonięcia pomnika Józefa Kurasia ps. Ogień w Zakopanem słowa podziękowania otrzymał od partyzantów, którzy nie sądzili, że w wolnej Polsce doczekają się takiej pięknej witacki. – Ale nie wszystko nam się udaje. Poczytuję to sobie jak osobistą porażkę, że nie towarzyszyliśmy prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i jego małżonce w ich ostatniej ziemskiej drodze na Wawel. Z powodu różnych przeszkód w dniu pogrzebu pary prezydenckiej nie było banderii konnej w Krakowie – opowiada M. Zubek. Za to wiosną tego roku mogła ją oglądać cała Polska. Tym razem jeźdźcy pojawili się w Zębie, gdzie uświetnili uroczystość przywitania naszego mistrza olimpijskiego Kamila Stocha.
– Nie wyobrażaliśmy sobie, że nas tam zabraknie. Kamil dał świadectwo wszystkim, że nie trzeba wstydzić się Boga. Jest góralem, tak jak my, pracowitym, ale jednocześnie trochę upartym, który dąży do celu, nie zapominając o rzeczach najważniejszych – mówi M. Zubek. Jeźdźcy z banderii konnej, którzy mieszkają na zakopiańskiej Olczy, mają nawet swój sztandar. Wspólnie z kolegami uświetnili niedawne uroczystości 100-lecia swojej parafii. Oddali też hołd w 2013 r. Matce Boskiej Ludźmierskiej w czasie centralnych uroczystości 50-lecia koronacji figury Gaździny Podhala.
– Jak się potem okazało, było to piękne pożegnanie z naszym przyjacielem ks. prałatem ks. Tadeuszem Juchasem – mówi M. Zubek.
Szybkie ryktowanie
Podhalańską banderię współtworzy ponad setka jeźdźców. Są wśród nich Kuba Trybuła i Tomek Leja z Cichego.
– Moja przygoda z końmi trwa od najmłodszych lat. Sentyment do nich odziedziczyłem po pradziadku i dziadku. Rok temu ukończyłem kurs podkuwania koni i dostałem certyfikat podkuwacza – cieszy się Kuba. Nawet szkołę ponadgimnazjalną wybrał odpowiednią. Ukończył Zespół Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego w Nowym Targu, aby dalej rozwijać swoją pasję. Kuba współorganizuje także wydarzenia lokalne.
– Miałem zaszczyt organizowania dwóch banderii w naszej parafii: na pogrzeb ks. prałata Józefa Ślazyka, drugą – z okazji peregrynacji obrazu Pana Jezusa Miłosiernego – opowiada. – Co roku też jeździmy na koniach do Doliny Chochołowskiej na odpust do kaplicy św. Jana – dopowiada Tomek Leja. – Na wszystkich jeźdźców zawsze mogę liczyć. Nie trzeba nikomu przypominać o procesji fatimskiej czy Święcie Niepodległości. Wtedy wszyscy ryktujom się od samiuciego rana – mówi w gwarze Marcin Zubek.
Idźcie, konicki
Mówi dr Stanisława Trebunia-Staszel z Uniwersytetu Jagiellońskiego: – Rodzaj eskorty konnej związany z oddziałami rycerskimi i wojskowymi przejęty został przez chłopstwo w drugiej połowie XIX stulecia, a na Podhalu upowszechnił się w XX stuleciu. Wielu z nas pamięta z dzieciństwa wizytacje biskupie, kiedy to górale, jadąc paradnie na koniach, witali na granicy parafii dostojników kościelnych i w konnej asyście prowadzili aż do bram kościoła. Ten zwyczaj praktykowany jest do dzisiaj. Banderie organizowane są z okazji m.in. pielgrzymek, prymicji bądź też uroczystości związanych z upamiętnieniem wybitnych postaci czy ich pożegnaniem. Jeźdźcy byli obecni np. na pogrzebie artysty Władysława Trebuni-Tutki czy Wincentego Galicy. Banderiom konnym przewodzą znani podhalańscy hodowcy i miłośnicy koni, m.in. Marcin Zubek, Jan Ścisłowicz i Stanisław Biela. Asysty konne wywodzą się także z tradycji podhalańskiej. W jakimś sensie za prototyp banderii konnych można uznać orszaki weselne prowadzone przez jadących konno drużbów. Zazwyczaj na przedzie wesela jechało ich dwóch, ale zdarzało się, że towarzyszyło im jeszcze dodatkowo czterech parobków. Świadczyć o tym może odnotowana przez L. Kamińskiego na początku XIX stulecia przyśpiewka: „Biegiem, konicki, a biegiem/ A nie zapadajcie się śniegiem/ Idźcie, konicki, syćkie sześć/ Bedziecie tam owiesiek jeść”.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...