Drzwi do świątyni poruszają się tak jakby ktoś nimi potrząsał. Z każdą chwilą coraz bardziej skłaniam się ku temu, by przerwać mszę świętą, szczególnie gdy ponad kaplicą słyszę złowrogi, przeciągły świst. "Czy to jest ostatnia msza w tej kaplicy? Czy w ogóle ostatnia w moim życiu?".
Opowiedział, że gdy tylko opuścili ową ciężarówkę i rozpoczęli kopanie jam na materiały wybuchowe w skarpie mostu, na autostradzie od strony Ujazdu wynurzył się rosyjski czołg. Kierowca ciężarówki widząc go zupełnie niespodziewanie dla nich samych odjechał wraz z całym materiałem wybuchowym, pozostawiając na pastwę losu wszystkich swoich kolegów... Ci rozpierzchli się po okolicy. Część skryła się w wykonanym kilka dni wcześniej okopie i zajęła pozycje na stanowiskach strzelniczych. Reszta pobiegła przez pola w stronę wsi [Pławniowic- L.J.].
Czołg najpierw ostrzelał tych, którzy zostali przy moście, po czym wdał się w pościg za żołnierzami uciekającym do wsi. Sześciu z żołnierzy wbiegło do Pławniowic starą szosą od strony Rudzińca. Dwaj pozostali uciekając przez pola, wpadli do naszych zabudowań, gdzie znajdowała się już pozostała, zbiegła cześć oddziału saperskiego. Mój szeregowiec – Austriak – z krótkim szczeciniastym zarostem, lat około 35, pobiegł za stodołę, zajął pozycję i odpalił pancerfaust. Zachował się przy tym jak zupełny kretyn, który co więcej zupełnie nie rozumiał jak obchodzić się z tą bronią. W efekcie wystrzału stłukł też sobie biodro. Co więcej, kulejąc zaprószył ogień w stodole, po tym jak wskutek oddania strzału podpalił podszewkę własnego płaszcza maskującego. Uciekając przeszedł przez stodołę, która niemal natychmiast stanęła w płomieniach. No i poza wszystkim nie trafił w ten czołg!
Niezależnie od oddziału saperskiego i nic o jego istnieniu nie wiedząc, od wczorajszego wieczora przy moście swoje stanowisko zajął oddział obrony przeciwpancernej liczący około 15 ludzi – w istocie dzieciaków. Te poza tym, że ukończyły szkolenie Służby Pracy Rzeszy, nie posiadały żadnego przygotowania wojskowego. Jedno z nich jeszcze kilka dni temu widziałem na obozie zorganizowanym przez RAD (Służba Pracy Rzeszy).
Oddział mimo tej sytuacji, używając karabinów i broni automatycznej, podjął walkę z rosyjskimi wozami pancernymi. Te z dużą prędkością wjechały do wsi i jak oszalałe ziały ogniem ze wszystkich dział! Rosyjska piechota siedziała z tyłu wozów. Po zeskoczeniu z czołgów rozpoczęła się prawdziwa zabawa w kotka i myszkę, którą po części mogliśmy obserwować z okna naszej piwnicy. Obie grupy spotkały się u bramy wjazdowej do naszego majątku. Pod pancernym obstrzałem słupy i krawężniki łamały się jak zapałki. Dookoła domu organisty, ziemia była przeorana pociskami. Biedny Pocwierz (organista – F.P.), który śledził toczącą się walkę z piwnicy swojego domu, był przekonany, że wybiła jego ostatnia godzina. Słyszał przewracające się słupy ogrodzenia, chrzęst gąsienic na wybrukowanym podwórzu. Na przemian docierały do jego uszu najpierw niemieckie, potem rosyjskie komendy wojskowe. Prawie przez całą godzinę grzmiały pod jego oknem działa pancerne, a do piwnicy wdzierały się duszące spaliny. Jakiś głos zawołał – „Jest tutaj jeszcze niemiecki Wehrmacht?”
W chwilę potem ustała strzelanina. Czołgi się wycofały. Jednak Pocwierz pozostał w swojej piwnicy tak długo, dopóki nie załomotałem do jego drzwi waląc w nie z całej siły pięścią i prosząc o pożyczenie dziecięcych sanek. Na moście ponad kanałem, leżały dwa trupy i jeden ciężko ranny żołnierz, którego należało opatrzyć. Jego prawe udo zostało niemal całkowicie strzaskane i był potężnie wykrwawiony. Gdy opatrywała go jedna z sióstr, wyszeptał ledwo słyszalnym głosem. „Siostro to zajęcie dla lekarza…”. Nie mieliśmy odwagi mu powiedzieć, że w całych Pławniowicach nie ma ani jednego lekarza…
Najdłuższy dzień stycznia dobiega końca
Biegnę do pałacu i próbuję połączyć się telefonicznie z Gleiwitz . Nie można wykonać ani rozmowy lokalnej ani zamówić międzymiastowej. Próbuję połączyć się z dworcem w Rudgershagen (Rudzinit) . Nikt nie odpowiada! Wybieram jakiś numer na chybił trafił. Ktoś z gospody Neubert w Braunbach (Rudnau –F.P.) podnosi słuchawkę. Osoba, z którą rozmawiam jest w pierwszej chwili zaskoczona, a potem zdruzgotana, gdy słyszy, że u nas są już Rosjanie. Proszę, by skierowali do nas jakikolwiek samochód przejeżdżający tamtędy, aby ten zabrał rannego.
Jest już późne popołudnie, gdy rozumiem, że żaden samochód się nie pojawi. Czynię starania, by rannego, który słabnie z każdą chwilą, przygotować na nieuniknioną śmierć. „Ależ co za bzdura! Co ksiądz mówi! Będę przecież żył, będę żył…”. Ostatnie słowa, pomimo pobrzmiewającego w nich sprzeciwu zdradzają, że jest bliski płaczu. Jest ewangelikiem. Przed południem wspólnie odmówiliśmy modlitwę Ojcze nasz. Niewiele później, gdy już sam czuje, że nadciąga jego koniec, prosi mnie o przekazanie słów pożegnania jego rodzicom we Wrocławiu i narzeczonej w Altheide . Wieczorem umiera…
Po sprawdzeniu książeczki wojskowej i na podstawie jego własnych słów, wiadomo, że zmarły nazywał się Günther Kasimir, był kapralem, urodzonym 23. kwietnia 1923 roku. Jego ojcem był Franz Kasimir, zamieszkały we Wrocławiu, poczta nr 13, przy Sedanstrasse 30 . Jego narzeczoną była Panna Käthe Exner, zamieszkała w Polanicy Zdroju , w powiecie kłodzkim , w Domu Antoniego . Niech spoczywa w pokoju… Ciało wyniosło kilku mężczyzn, mieszkańców Pławniowic. Złożyli je w baraku, w którym wcześniej przebywała obsługa działa Flak, obok zwłok pozostałych dwóch poległych żołnierzy.
Poza spalonymi całkowicie dwoma budynkami okazuje się, że we wsi nie doszło do większych zniszczeń. Pałac pozostał niemal nietknięty. Ucierpiała jedynie wieża klatki schodowej, koło powozowni, w którą trafił szrapnel. Przebił się przez trzy ściany i wbił w kuchnię mieszkania Boberskich. Inne pociski, wielkości odważników do zegarów, można było znaleźć w pałacowym ogrodzie i w budynku owczarni.
Przez cały dzień pozostajemy w piwnicy. Tam też jemy i gotujemy. Spać poszliśmy, jak wczoraj, w ubraniach. Odgłosy wystrzałów artyleryjskich coraz bardziej pogłębiają nasze przygnębienie i napawają niepokojem. Drzwi wejściowe poruszane podmuchami eksplozji wciąż łomoczą. Czasami walą o futrynę z taką siłą, że wydaje się, że ktoś wchodzi do środka. Wolimy zmuszać się do snu, niż myśleć, że musimy komuś otworzyć… Po jakimś czasie sen zaczął mi się mieszać się z tym co na jawie, więc wołałem na przemian po polsku, rosyjsku i po niemiecku: „Kto tam?” „Kto idiot?” „Wer ist da?” Gdy na moje pytanie także po niemiecku nie pada żadna odpowiedź, oddychamy z ulgą rozumiejąc, że nikogo nie ma za drzwiami. Trudno jest jednak myśleć o śnie, gdy całą noc rozlegają się strzały. Nie mogę uciec od pytania, o to co przyniesie jutro?
*
Ks. Franz Pawlar ur. w 1909 w Bieńkowicach niedaleko Raciborza był wikarym w kościele św. Józefa w Zabrzu, a od 1938 prowadził parafię w majątku hrabiego Ballestrema w Pławniowicach. Jego dziennik dotyczy wydarzeń w tej miejscowości od połowy stycznia do końca kwietnia 1945 r.
Autorem przekładu i komentarza jest Leszek Jodliński - (ur. 1967 w Gliwicach) historyk sztuki, menedżer kultury; w latach 2003-2008 dyrektor Muzeum w Gliwicach, w latach 2008-2013 dyrektor Muzeum Śląskiego w Katowicach; dyrektor Roku Polskiego w Austrii 2002-2003; wykładowca na Uniwersytecie Śląskim i Jagiellońskim z muzeologii i prawa muzeów. Ekspert rad muzeów i ciał doradczych w dziedzinie promocji kulturalnej. Laureat Nagrody im. Wojciecha Korfantego w 2013 roku oraz nagrody Śląska Rzecz (2011) za współtworzenie stałej trasy zwiedzania dla osób niewidomych i niedowidzących w Muzeum Śląskim.
Autor książki na temat Domu tekstylnego Weichmanna E. Mendelsohna (1994) oraz licznych artykułów z zakresu historii sztuki (architektura ekspresjonistyczna XX wieku), historii Górnego Śląska i Europy Środkowej. Współpraca publicystyczna z Gazetą Wyborczą Katowice od 2013 roku. Teksty publikowane w miesięczniku Znak, kwartalniku Fabryka Silesia. Stypendysta uniwersytetów w Amsterdamie, Heidelbergu i Tokio. Twórca m.in. projektów: Gliwickie dni dziedzictwa kulturowego, Najpiękniejsze śląskie słowo oraz niezrealizowanego projektu wystawy stałej historii Górnego Śląska w Muzeum Śląskim (2009-2013). Pasjonat historii Górnego Śląska.
Autor bloga www.jodlowanie.pl na którym pierwotnie publikowano w odcinkach tekst Dziennika Franza Pawlara od stycznia do marca 2015 roku.
*
Książka dostępna na www.silesiaprogress.com oraz w księgarniach Górnego Śląska.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.