Mateusz „Mate.O” Otremba mówi o starych pieśniach, które dotykają serca, wspólnocie ponad pokoleniami i nowej płycie.
Szymon Babuchowski: Właśnie ukazała się Twoja płyta „Pieśni naszych ojców”. Kim są tytułowi „ojcowie”?
Mateusz „Mate.O” Otremba: Utwory wybrałem spośród tysięcy pieśni, które powstawały na przestrzeni 1600 lat. Znajdziemy tu bardzo różnych autorów, zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Jest wśród nich np. Jan Kochanowski, twórcy anglosascy i kompletnie nieznana nam, Polakom, niewidoma autorka ośmiu tysięcy hymnów. Najwcześniejszy z utworów powstał w IV wieku. Kiedy św. Augustyn wychodził z wód chrzcielnych, św. Ambroży w duchowym uniesieniu zaintonował hymn „Ciebie, Boże, wysławiamy”, który w historii Kościoła jest znany jako „Te Deum Laudamus”.
Czy jest jakiś wspólny mianownik pieśni, które zawarłeś na płycie?
Wszystkie mają ewangeliczny korzeń. Bez względu na to, w jakim okresie i narodzie powstawały, są przesiąknięte chrystocentryczną myślą. Mówią dokładnie o tym samym: o życiu wynikającym z relacji, którą Bóg nawiązał z człowiekiem. Dlatego nazwałem autorów „ewangelicznymi ojcami”, bo pisali pod wpływem przeżywania Ewangelii i spotkania Chrystusa.
Jak dokonywałeś selekcji utworów?
Zanim zaczęło się wertowanie śpiewników i szukanie pieśni w kontekstach regionalnych, ruszyłem do krainy dzieciństwa. Przypomniałem sobie to, co śpiewali moi dziadkowie i co śpiewało się w naszym domu. Muzyka była wtedy sposobem komunikacji – spotykaliśmy się przy wspólnym śpiewie. To było doświadczenie wielopokoleniowe, przeżywanie wspólnoty.
Teraz rośnie pokolenie Polaków, które nie umie śpiewać.
Dzieje się tak dlatego, że muzyka jest dzisiaj mocno wykorzystywana przez popkulturę, która celebruje indywidualności. Kreuje rzeczywistość skupioną wokół estradowości. Natomiast to, o czym mówię, nie potrzebuje żadnej scenicznej kreacji – chodzi tu po prostu o spotkanie ludzi. Kiedyś, śpiewając pieśni, ludzie opowiadali sobie ważne historie, wychwalali Boga i w ten sposób budowali siebie nawzajem duchowo.
Jak wyglądało to śpiewanie, które pamiętasz z dzieciństwa?
W książeczce dołączonej do płyty wspominam i cytuję mojego dziadka Wincentego, pszczelarza i kaznodzieję, który sam pisał pieśni i wiersze. Śpiewał przy codziennej pracy. Przy posiłkach cytował Ewangelię i polską poezję, dawał nam do przeczytania swoje wiersze. Nie były to jakieś szczególne chwile – działo się to wszystko w codzienności, w normalnym kieracie pracy, w pełnym słońcu. Myślę, że moja głęboka tęsknota za takimi chwilami była jednym z powodów, dla których sięgnąłem po „pieśni naszych ojców”. Bo chciałbym też udzielić trochę tego moim synom. Wczoraj wieczorem, kiedy przywiozłem płytę do domu, pokazałem ją chłopcom. Kiedy powiedziałem im, że są jednym z powodów, dla których ją nagrałem, bardzo się ucieszyli. Zasypiali przy jej dźwiękach.
W notce wprowadzającej do płyty napisałeś, że dzięki jednej z dawnych pieśni „usłyszałeś głęboko w sercu Jego głos”.
Tak, to zdarzenie miało miejsce, kiedy byłem trzynastolatkiem. Wychowałem się w rodzinie ludzi wierzących i religijność kojarzyła mi się dobrze. Miałem szczęście, bo wielu moich kolegów było zgorszonych rozdźwiękiem między religijnością swoich rodziców a ich codziennym życiem. Moi rodzice zaufali Chrystusowi. Nie byli i nie są idealnymi ludźmi, ale dużo miłości i nadziei w nasze życie wnieśli. Natomiast miałem taki moment w życiu, kiedy dotarło do mnie, że muszę podjąć jakieś osobiste decyzje co do mojego zaufania Chrystusowi. Miałem 13 lat i narastało we mnie napięcie między dziką ciekawością świata a tą ukojoną, bezpieczną – w Bogu.
Gdzie rozgrywała się akcja?
Na jakiejś zielonej szkole, którą organizował Kościół. Obowiązkowymi zajęciami były tam próby chóru. To było dla mnie koszmarne doświadczenie. Śpiewanie starych pieśni wewnętrznie mnie odrzucało. Ale Bóg użył tego. Nagle, śpiewając te pieśni, usłyszałem, o czym śpiewam, i głęboko mnie to poruszyło. Czułem, że Pan Bóg przemawia do tego chłopaka, który gdzieś na zewnątrz szukał atrakcyjności życia. Że nagle Bóg dotyka mnie wewnętrznie i puka do mojego serca.
Jak zareagowałeś?
Spłakałem się – to było bezwarunkowe. A kilkanaście kolejnych godzin było decydujących dla całego mojego życia. Po nocy, w której miałem bardzo szczególny sen, podjąłem decyzję: nie chcę tylko wyrastać w tradycji, wychowywany na dobrego człowieka, ale chcę osobiście odpowiedzieć na to wezwanie, które Jezus kieruje do mnie w Ewangelii. Od tamtej pory te pieśni stały mi się bliższe.
Co Ci się wtedy śniło?
Siedziałem pod pniem wielkiego dębu, nie spodziewając się tego, co miało za chwilę nadejść. I nagle zobaczyłem, że Chrystus wraca po swoich wiernych, po swój Kościół. Przychodzi i mówi: chodź, już czas, już ciebie zabieram, poczekaj tylko chwilę. Obok była jakaś kawiarnia czy knajpa. I Chrystus mówi: tam, w tej knajpie, jest ktoś, kto jest moim przyjacielem, idę po niego i zaraz wracam po ciebie. Kiedy się zbudziłem, czułem ogromną błogość i radość z tego, że jestem bezpieczny. Powiedziałem: Jezu, ja nie chcę tylko słyszeć o Tobie, ale chcę być Twoim uczniem, chcę Ci zaufać. Nawracam się do Ciebie i chcę iść za Tobą. Pamiętam, że wszyscy poszli na śniadanie, a ja z radości skakałem po pryczach, ciesząc się: zaufałem Chrystusowi! To był początek tej drogi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.