W PRL-u był jednym z najpopularniejszych poetów. Dziś mało kto czyta jego wiersze. A szkoda, bo to naprawdę dobra poezja. Właśnie mija 40 lat od śmierci Stanisława Grochowiaka.
Trudno nie zgodzić się z prof. Jackiem Łukasiewiczem, badaczem twórczości Grochowiaka, który twierdzi, że poezja autora „Rozbierania do snu”, niegdyś bardzo doceniana, po latach znalazła się w czyśćcu. Zainteresowanie nią zaczęło spadać już w latach 70. ubiegłego wieku i nigdy nie odzyskała wcześniejszej popularności. Może stało się tak pod wpływem wstępującego wówczas pokolenia Nowej Fali, które widziało w Grochowiaku pupilka władzy i miało mu za złe, że nazbyt często pojawia się w oficjalnych mediach. Może też przyczyniła się do tego tragiczna biografia, naznaczona chorobą alkoholową i zakończona śmiercią w wieku zaledwie 42 lat. Choć przecież i to nie może być ostatecznym powodem zapomnienia – wszak w literaturze polskiej mieliśmy całkiem sporo poetów „przeklętych”, których legenda wręcz żywiła się tragizmem: Rafał Wojaczek, Edward Stachura, Andrzej Bursa, Kazimierz Ratoń, Andrzej Babiński – przykłady można by mnożyć. A jednak Stanisław Grochowiak nie do końca wpisuje się w ten schemat. Bo przecież on swoim dramatem nie epatował, przeciwnie – trzymał go na wodzy i tylko czasem, spomiędzy klasycznych niemal strof, prześwitywało jakieś rozdarcie, będące świadectwem głęboko skrywanego bólu.
Lęk przed ciemnością
Był człowiekiem o kruchej konstrukcji psychicznej, który pierwszą poważną traumę wyniósł jeszcze z dzieciństwa. Efektem ukrywania się w piwnicach podczas powstania warszawskiego był lęk przed ciemnością – poeta zasypiał jedynie przy włączonym świetle. Również młodość Grochowiaka zaczęła się burzliwie. Na studiach polonistycznych wytrzymał zaledwie kilka tygodni, a poetycki debiut w 1952 r. na łamach dodatku literackiego do PAX-owskiego „Słowa Powszechnego” zbiegł się z... pobytem autora w więzieniu. Poeta oczekiwał tam na proces za „znieważenie milicjanta na leszczyńskich plantach i obraźliwą wypowiedź o prezydencie Bierucie”. Przesiedział trzy miesiące, aż do amnestii po uchwaleniu Konstytucji PRL.
Relacje Grochowiaka z ówczesną władzą można określić jako dość skomplikowane. Z jednej strony debiut prozatorski, „Plebania z magnoliami”, posiadał pewne cechy propagandowej powieści produkcyjnej, a manifest programowy „Karabela zostanie na strychu” zawierał krytykę martyrologicznego wzorca polskości. Z drugiej – poeta odrzucił propozycję wstąpienia do partii, co kosztowało go posadę redaktora naczelnego „Współczesności”, nadającej wówczas ton młodej literaturze.
We „Współczesności”, jak wspominają świadkowie, piło się sporo. Ale po rozstaniu z pismem Grochowiak zaczął pić coraz więcej. Biedował, miał problemy z utrzymaniem wielodzietnej rodziny (ożenił się jako dwudziestolatek z koleżanką z liceum). Nie rozwiódł się wprawdzie, ale w praktyce odszedł od żony, miał kochanki, potem mieszkał samotnie. Choroba alkoholowa, w połączeniu z marskością wątroby, doprowadziła go w końcu do przedwczesnej śmierci. „Wkrótce odejdę w dalekie strony/ Jak sucha trawa, zwiędły liść rzucony” – miały brzmieć jego ostatnie słowa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
A na nich m.in. Beata Tyszkiewicz, Krystyna Janda, Jerzy Kawalerowicz, Anna German...
24-godzinny koncert był artystycznym sprzeciwem wobec wojny w Ukrainie.
Nie zapominajmy, prawdziwe życie zawsze wygląda inaczej - kiedyś i dziś.