Klasyczna gitara ma sześć strun: E, H, G, D, A, E. Każda z nich ma swoją częstotliwość, więc żeby akord zabrzmiał jak należy, trzeba je umiejętnie zestroić. Ważne, żeby nie przeciągnąć struny... bo pęknie.
Grzegorz Wypych bierze w ręce swojego gibsona ES-335. Stosując porównanie ze świata motoryzacji, to mercedes najwyższej klasy. Zaczyna brzdąkać, jakby od niechcenia. Spod jego palców wydobywają się dźwięki i od razu słychać, że ma za sobą lata „wiosłowania” – dokładnie ponad 20 lat.
Zaczął jednak dość późno, bo dopiero w szkole średniej. Przeszedł wszystkie szczeble, od ogniskowego i oazowego „szarpidructwa”, przez prywatne lekcje, wieczorową szkołę muzyczną, aż po wydział jazzu na akademii muzycznej. Kilka lat temu zrealizował jedno z marzeń – założył w Koszalinie prywatną szkołę muzyczną „Music Heaven”. Wśród prawie 50 uczniów są tam kilkuletnie brzdące, młodzi gniewni z gimnazjów i liceów, szanowani przedsiębiorcy, dziennikarze, a nawet artysta malarz. Każdy z nich jest inny, ale każdy codziennie bierze do ręki pudło i stroi te same sześć strun.
E jak entuzjazm
Bez niego po prostu się nie da. – Po 20 latach ciągle chce mi się grać. Jest frajda. Jak sobie pogram dwie, trzy godziny, to dzień mam już ustawiony – przyznaje Grzegorz Wypych. Trzeba mieć naprawdę porządnego bzika, żeby, tak jak on, pojechać w ramach wakacji do Francji na warsztaty gipsy swingu prowadzone przez mistrzów tego nurtu, czyli Cyganów Sinti. – Od kilku lat ten sposób grania mnie fascynuje – mówi nauczyciel, który sam ciągle czegoś się uczy.
W szkole „Music Heaven” nie ma ocen, ani egzaminów. Przychodzą tu ludzie, którzy po prostu chcą grać. Nie mają parcia na wielkie kariery czy zdobycie zawodu. – Wystarczą pasja i chęci. Dlatego też nie uczymy z książek z etiudami. Gramy konkretne piosenki. Uczeń mówi, co mu się podoba, ja przygotowuję dla niego wersję na gitarę na odpowiednim poziomie i tak, grając to, co lubi, doskonali warsztat. Cała sztuka polega na takim dobieraniu utworów tak, żeby zawierały nowe elementy – wyjaśnia Grzegorz Wypych.
9-letni Adrian chwyta gitarę, trochę mniejszą niż normalna i zaczyna grać jedną z piosenek Stinga. Idzie mu całkiem nieźle. – Chcieliśmy, żeby nasz syn rozwinął się muzycznie, ale bez specjalnego przymusu; żeby to było takie hobby bez ciśnienia – mówi jego tata Andrzej Rzedzicki.
Prawdziwy entuzjazm widać też na twarzach Wojtka i Mateusza, 16-latków, którzy swoją lekcję w środowy wieczór rozpoczynają od zagrania „Electric Gypsy” Andy’ego Timmonsa. Po wybrzmieniu pierwszych dźwięków z charakterystycznym przesterem widać, że na parę minut świat dla nich przestanie istnieć.
H jak harmonia
Nie chodzi tylko o tę, która wynika z poprawnego grania. – Mój gibson to cacko, którego bym nie sprzedał, ale nie dlatego, że jestem do tej gitary jakoś przywiązany. Po prostu to moje narzędzie pracy, które jest bardzo dobre. Miałem taki okres w życiu, kiedy muzyka dominowała nad wszystkim. Była bożkiem, który powodował, że relacje ze znajomymi i rodziną były w powijakach – mówi Grzegorz Wypych, który dziś już wie, że droga od pasji do bożka nie jest daleka. A kiedy pasja staje się bożkiem, odbiera radość i rodzi przymus.
– Muzyka nie jest najważniejsza. Czy byłbym w stanie dzisiaj ją zostawić? Myślę, że Pan Bóg tego ode mnie nie żąda, choć wcale nie muszę się nią zajmować. Pytam Boga i proszę Go: „Jeśli chcesz, abym grał, pomóż mi stworzyć odpowiednie warunki” – dzieli się muzyk. – Sporo czasu zajęło mi poukładanie tego w ten sposób – przyznaje.
G jak granica
Na pewno nie jest nią wiek. W szkole „Music Heaven” są uczniowie, którzy mają skończone 60 lat. – Czasami dzwoni ktoś po czterdziestce i pyta: „Czy Pan byłby w stanie nauczyć czegokolwiek takiego dziadka jak ja?”. Ludzie nie wiedzą, że w takim wieku można przyjść, zacząć od zera, nie mając nawet instrumentu, i zrealizować swoje marzenia i pasje z lat młodości. Mamy takich uczniów – mówi Grzegorz Wypych.
O tego typu granicach mówi Piotr Kobalczyk (53 lata), dyrektor programowy Radia Koszalin. Dziennikarz ma poważną przeszłość estradową jako wokalista. Śpiewał w koszalińskim zespole Ten Dollars, który w 1989 roku wygrał opolskie Debiuty. Przez różne zrządzenia losu zespół kariery nie zrobił, ale pasja do muzyki pozostała. Piotr Kobalczyk od niedawna jest także uczniem „Music Heaven”.
– Gdy człowiek coraz dłużej żyje, w pewnym momencie ma wrażenie, że niektóre rzeczy są już bezpowrotnie za nim. Niestety, godzimy się z tym. Jesteśmy pozamykani w pewnym schemacie życia jak w matni. A tu nagle okazuje się, że można przejść Rubikon – najpierw jeden, a potem następny. To niesamowite, jaki ja zrobiłem postęp w graniu po dwóch miesiącach chodzenia do szkoły. W dodatku Grzegorz zaprosił mnie do wspólnego występu na koncercie charytatywnym na rzecz Anny Wiktorowskiej. Po 25 latach znów stanąłem na scenie. Obudził się we mnie głód, żeby przekraczać kolejne Rubikony – dzieli się Piotr Kobalczyk.
D jak doskonałość
Oczywiście żeby grać ulubione piosenki, nie można uniknąć żmudnego ćwiczenia gam czy innych, nieraz nudnych wprawek. – Trzeba odpalić metronom i tłuc – nie kryje Grzegorz Wypych. – Gram dwie godziny dziennie i pewnie grałbym więcej, gdyby nie obowiązki w szkole – mówi 16-letni Wojtek. – Każdy gitarzysta wie, że bez ćwiczenia nie ma grania. Kradnę czas. Nieraz później położę się spać. Jak tylko mam możliwość, gram – przyznaje Piotr Kobalczyk. – Trochę ścigamy syna, żeby ćwiczył. To jest bardzo wychowawcze. Uczy dyscypliny i samozaparcia – stwierdza Andrzej Rzedzicki, tata 9-letniego Adriana. – Sam talent nie wystarczy. Prędzej czy później dochodzi się do punktu, z którego nie można już pójść dalej. Potrzeba wskazówki i konkretnej pracy. Czasami ze zdumieniem patrzę, jakie niektórzy robią postępy, gdy zaczną ćwiczyć – cieszy się Grzegorz Wypych.
A jak antidotum
Na stres, smutek i przepracowanie. – Pracowałem coraz więcej i w pewnym momencie zauważyłem, że nie mam nawet pół sekundy dla siebie. Pamiętam, kiedy byłem redaktorem naczelnym „Tygodnika Miasto”, miałem wielki gabinet. Różni ważni goście przychodzili załatwiać ważne sprawy i doznawali szoku, kiedy widzieli, że witał ich pan w krawacie, a obok niego... piec i wiosło. Pracowałem nawet po 17 godzin, więc czasami mówiłem sekretarce, że przez 5 minut po prostu mnie nie ma. Wtedy zakładałem słuchawki i rozkręcałem wiosło. Te 5 minut sprawiało, że spływały ze mnie wszystkie emocje i stresy. To była krótka, ale skuteczna terapia – mówi Piotr Kobalczyk. – Zrozumiałem, że trzeba coś robić oprócz rzeczy najważniejszych, związanych z rodziną i pracą; coś, co może nawet do niczego konkretnego nie prowadzi, ale daje osobistą przyjemność, wewnętrzną radość. Nie chodzi o ucieczkę, ale o wentyl bezpieczeństwa – dodaje dziennikarz.
E jak efekt
Nie tylko wymierny, w postaci doskonalenia warsztatu, czyli po prostu lepszego opanowania instrumentu. Piotr Kobalczyk efekt „Music Heaven” określa krótkim i żartobliwym stwierdzeniem: – Gdy wychodzę od Grześka z lekcji, niezależnie od tego, jak poszła, na twarzy mam banana. Bo to czysta przyjemność, czyli pewien luksus, na który dorośli ludzie, zaangażowani w codzienne życie, coraz bardziej skomplikowane, nie mogą sobie pozwolić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.