– Nie mam wystarczająco dużo wyobraźni, żeby zobaczyć Boga, dlatego Go nie maluję – mówi Andrzej Strumiłło, malarz, rzeźbiarz, grafik, projektant, pisarz i poeta. – Nie wiem, jak jest zbudowane Jego oko. Czy obraz, jaki widzi, jest taki jak nasz?
Sowa widzi inaczej, nietoperz słyszy inne dźwięki niż my, pies wywęszy co innego niż człowiek, ale jak odbiera nas Pan Bóg? – zamyśla się. – Dla mnie wizualna sztuka sakralna to podanie ręki oglądającemu, gdy chce znaleźć do Niego drogę. Dzieła sztuki nie da się zaprogramować, powstaje jak naturalny wybuch, szczelina w egzystencji, przez którą wydostaje się coś wewnętrznego. To świadectwo naszego życia duchowego.
W październiku tego roku Andrzej Strumiłło skończy 90 lat. Niedawno opatrzył ostatnim podpisem cykl obrazów „Lot”, który można oglądać w Synagodze Białej w Sejnach. – Może drzemie w nas jakiś ptasi gen, bo człowiek od zawsze tęsknił za lotem – zastanawia się. – Jest w Biblii taki fragment: „Dajcie mi skrzydła, ulecę, odpocznę”. Od młodości śniłem, że latam. Startowałem ze szczytu katedr, wysokich jak Notre Dame. Po drodze traciłem zapach kadzideł, dźwięk muzyki organowej, dzwoneczków, aż w wielkiej ciszy rozlegały się chóry anielskie. To był znak, że zbliżam się do Nowego Jeruzalem. Prowadzą do niego bramy z pereł, a przy każdej stoi anioł z mieczem ognistym. Już miałem prosić o ich otwarcie, kiedy rozległ się głos: „Wracaj, jeszcze nie czas”. W moim śnie wezwał mnie głos Stwórcy, który panuje nad naszym przeznaczeniem.
Jest pewien, że jego przeznaczeniem było zamieszkanie w Maćkowej Rudzie, niedaleko Sejn. Po nieskończonej ilości lotów w różne strony świata wybrał ją na swój dom. – Podobno wszystko jest zapisane w księdze życia, nasze spotkanie też – mówi. – Oczywiście mamy wolną wolę, która daje możliwość budowy własnej osobowości przez wybory między dobrem a złem, choć jednocześnie często nas gubi.
Po przeszło dwudziestu latach okazuje się, że dobrze wybrał, osiadając tutaj. Nie przez przypadek w województwie podlaskim, gdzie mieszka, 2017 r. ogłoszono rokiem Andrzeja Strumiłły. Tak się złożyło, że ostatnio w ramach jego świętowania prawie codziennie brał udział w otwarciu nowej wystawy i spotkaniu autorskim. – Uczy Pan ludzi mądrości? – pytam. – Już nie mam czasu, żeby być profesorem, nie mogę podać ręki wszystkim – zamyśla się.
Kotwica
Z tęsknoty za dzieciństwem i młodością przeżytymi na ziemi wileńskiej i nowogródzkiej wybrał Maćkową Rudę nad Czarną Hańczą. – To jedyna rzeka w Polsce, która wpada do Niemna – mówi. – Dla mnie ma to znaczenie symboliczne. Wszystkie rzeki mojej młodości były córami Niemna. Łowiłem w nich kiełbie i chciałem to powtórzyć, ale wciąż brakowało mi czasu. Z żoną Danusią rzuciliśmy Nowy Jork dla Maćkowej Rudy, choć miałem propozycję przedłużenia kontraktu i po pięciu latach emeryturę. Prowadziłem tam pracownię graficzną przy sekretariacie ONZ, zajmując się wydawnictwami i wystawami. Wykonałem ponad 3600 zamówień dla różnych organizacji afiliowanych przy ONZ. Mogłem mieszkać w Stanach, Meksyku albo na Riwierze Francuskiej, ale powiedziałem sobie: „Finisz życiowy się zbliża, mam już 59 lat, nie znam dnia ani godziny”. Chciałem przejść na emeryturę w domu, który odpowiada mojemu pojęciu szczęścia. Moja bardzo wierna żona Danusia, jako oddany i przywiązany towarzysz życia, zaakceptowała to. Nad drzwiami wisi jej obraz z kwiatami, bo ona również malowała. Kiedy patrzę z perspektywy lat, to widzę, że miałem szczęście. Mając 20 lat i będąc studentem ASP, poznałem swoją przyszłą żonę, która była ze mną w jednej pracowni malarskiej. Udało nam się przeżyć razem ponad sześćdziesiąt lat. Ciekawe, że na początku zaplanowaliśmy, że skończymy studia, będziemy mieć dwoje dzieci, i to wszystko nam się udało. Żona rzadko malowała, zajmowała się dziećmi, domem, była moją prawą ręką, doradcą i pełnomocnikiem. To, że pojechałem do Ameryki, to jej zasługa, bo mimo wszystkich trudności powtarzała: „Starajmy się, to szansa”. Wcześniej też wiele podróżowałem po świecie, projektując bardzo dużo wystaw dla Polskiej Izby Handlu Zagranicznego. Bez względu na warunki polityczne trzeba było nasze polskie towary reklamować za granicą. Mojej żony nie ciągnęło na wieś, bo nie lubiła zanurzać rąk w ziemi. Ale wszędzie mi towarzyszyła, więc przyjechała i tu, gdzie sprowadził mnie romantyczny egoizm.
Podkreśla, że jego główny zawód to malarstwo i sztuka wizualna, ale nie może się oprzeć pokusie i wyraża pewne przeżycia słowem: – Wydałem kilka tomów poezji, ostatnio „Sto”. Składa się na niego sto szkiców do obrazów z cyklu „Lot” połączonych z poetyckimi notatkami. Na obrazach pokazuję figurę ludzką bez wyraźnych cech rasowych, epokowych, klasowych. Człowieka uniwersalnego, czasem manekina, symbol istoty ludzkiej ze skrzydłami. Stwórca przyprawił sześć skrzydeł cherubinom. Złe duchy obdarzył skrzydłami oślizłymi, nietoperzymi. Skrzydła mają Atena, Dedal i Ikar, erosy. One mogą być różowe, pierzaste, pulchne, stalowe, ale też kamienne, a wtedy trzeba mieć dużo wyobraźni, by na nich ulecieć. Bywają balastem, ale i kotwicą.
Myślę, że skrzydła, na których przyleciał w to miejsce, były mocną kotwicą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.