Nowy, religijny film na ekranach naszych kin.
Jest rok 1980. Lee Strobel, młody i niezwykle utalentowany dziennikarz, który zaczyna robić wielką karierę, je z rodziną kolację w restauracji. Nagle jego kilkuletnia córeczka zaczyna się dusić.
Zadławienie? Alergia pokarmowa? Trudno powiedzieć. W każdym razie, z sekundy na sekundę, jej stan staje się coraz poważniejszy i nikt nie potrafi jej pomóc. Po chwili, przy stoliku, pojawia się jednak czarnoskóra kobieta (jak się okazuje z zawodu pielęgniarka) i ratuje dziewczynce życie. Wzruszeni rodzice nie wiedzą jak jej dziękować, na co kobieta reaguje mniej więcej tak: - Nie dziękujcie mnie, tylko Jezusowi, że mnie tu dziś „przysłał”. Miałam jeść kolację w zupełnie innym miejscu, ale coś, nie wiem co, kazało mi przyjść właśnie tu…
Matka dziewczynki jest zaskoczona tymi słowami i nawet po upływie kilku kolejnych dni, nie dają jej one spokoju. Postanawia więc odszukać bohaterską pielęgniarkę, by raz jeszcze jej podziękować i porozmawiać o Jezusie, o którego dopytywała także córeczka. Kobiety zaprzyjaźnią się i wspólnie zaczynają chodzić do Kościoła. To jednak nie podoba się Lee, wojującemu ateiście, który reaguje alergicznie na jakiekolwiek wzmianki o wierze, religii, czy Chrystusie. Postawa żony, która ewidentnie zaczyna się nawracać, coraz bardziej go irytuje, a w ich związku pojawia się poważny kryzys.
Nie widząc innego sposobu, dziennikarz postanawia udowodnić żonie, że wiara to absurd, „opium dla ludu” i zaczyna zbierać materiały do artykułu, w którym udowodni absurdalność religii. Im bardziej jednak zagłębia się w ten temat, z im większą ilością ekspertów rozmawia, tym trudniej jest mu bronić postawionej na początku tezy…
Tak wgląda początek „Sprawy Chrystusa” – filmu, w którym reżyser Jon Gunn, postanowił opowiedzieć historię niezwykłego nawrócenia i co najważniejsze, zrobił to naprawdę imponujący sposób.
Z filmami chrześcijańskimi często jest ten problem, że choć opowiadają o ważnych (najważniejszych!) sprawach, robią to w sposób nieporadny. Dziurawy scenariusz, aktorzy-półamatorzy, przeciętne, bądź po prostu kiepskie zdjęcia… - niestety tak to przez lata wyglądało. U Gunna jest inaczej.
Akcja jego filmu toczy się na przełomie lat ’70 i ’80, i proszę mi wierzyć, od strony wizualnej niczym nie różni się od takich filmów, jak, dajmy na to, słynne „Kasyno” Martina Scorsese, czy „American Hustle” Davida O. Russela. Gdy idzie o kostiumy, scenografię, czy zdjęcia, to prawdziwe kinematograficzne perełki i uczty dla oczu. Podobnie jest w „Sprawie Chrystusa”.
Co ciekawe, autorzy filmu nie koncentrują się tu wyłącznie na wspomnianych już kwestiach wiary, czy problemów małżeńskich. Lee bowiem, równolegle, prowadzi także drugie śledztwo, w którym bada tajemniczą sprawę postrzelenia chicagowskiego policjanta. Dzięki temu my, widzowie, możemy oglądać nie tylko film religijny, ale i, przy okazji,… kryminalny.
Osobliwe połączenie gatunkowe? To prawda. Okazuje się jednak, że to działa, o czym świadczy chociażby znakomite przyjęcie filmu przez widzów w Stanach Zjednoczonych.
Jak stwierdził Alex Kendrick, reżyser pamiętnego „War Room. Siła modlitwy”: - „Sprawa Chrystusa” jest znakomitym filmem, zawierającym silne przesłanie, które wzmocni twoją wiarę i pobudzi serce.
Nic dodać, nic ująć.
*
Poniżej zwiastun filmu:
Gloria 24 - Książki, Płyty, Gry i Filmy Religijne
Sprawa Chrystusa | Zwiastun PL
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...