Odciski Pana Boga

O utytłanych pielgrzymach, wysoko zawieszonej poprzeczce i modlitwie babci z Ernestem Bryllem rozmawia Szymon Babuchowski.

Niedawno obchodziłeś 50-lecie twórczości. Czujesz się poetą spełnionym?
– Wiesz, ja nie bardzo wierzę w swoją poezję. To może wyglądać na kokieterię, ale nie umiem sam ocenić swoich wierszy. Dopiero po czasie widzę, jak to działa na ludzi. Pamiętają latami, wspominają je, przynoszą na spotkania autorskie stare książki. Czy to spełnienie? Jak w każdej robocie. Jak stolarz porządnie zrobi stół, to przeżywa pewnego rodzaju spełnienie, kiedy ludziom dobrze się przy nim siedzi.

Herbert żalił się w swoim ostatnim tomie, że jego życie nie chce zatoczyć koła. Że widzi „na moment przed kodą / porwane akordy / źle zestawione kolory i słowa”. Są takie niedomknięte sprawy w Twoim życiu, których żałujesz?
– Pewnie, nie umiem zamknąć wielu rzeczy. Miałem 21 lat, kiedy był 1956 rok. Byłem młodym dziennikarzem „Po prostu”, współtworzyłem kluby inteligenckie i wydawało mi się, że da się zrobić ludzki socjalizm. Czasami się szło – nie w poezji, ale w życiu – na jakieś układy. Może nie były to straszne rzeczy, niemniej jednak czasem o czymś się zamilczało, żeby coś zyskać innego. Dzięki Bogu, ja jestem na granicy grafomanii w poezji.

Na „technikę” nic nie zrobię. Mogę być głęboko przekonany do różnych idei, ale kiedy przychodzi do pisania, wychodzą mi rzeczy kompletnie przeciwko. Chowam je czasami do szuflady. A potem okazuje się, że miałem w poezji rację. Że to, co się nie sprawdza w poezji, co nie da się powiedzieć w dobrym wierszu – nie istnieje. To jak z reklamą nieistniejącego produktu – od razu jest podejrzana.

Czyli język jest mądry?
– Tak, język jest mądry. Przeczytałem niedawno słownik hip-hopu. Z jednej strony jest to jeden bluzg, ale z drugiej – szukanie nowych słów do opisania rzeczywistości. Nie możesz dziś powiedzieć: jesteśmy współobywatelami, bo to słowo zostało zrujnowane. Dzisiaj się mówi: ziomal. Niby to jest fajne, trzeba tylko rozważyć, dlaczego tak się mówi. Bo my jesteśmy ziomale – posadzeni jak kartofle na naszym polu. I albo gnijemy, albo dojrzewamy, ale nie my sami o tym decydujemy. Albo dlaczego się nie mówi: „ludzie, na których mi zależy”, tylko „target”? Target to znaczy tarcza, czyli miejsce, w które ja oddaję swoje strzały. To mi przynosi jakiś sukces strzelecki, ale ja nie szukam kontaktu z tymi ludźmi i nie słucham ich.

Z Twoją poezją jest inaczej. Jest w niej ciągłe poszukiwanie wspólnoty.
– Myślę, że u nas zaniedbano wielką teologię pielgrzymki. Nikt tego dobrze nie opisał od strony filozoficznej. Do Santiago de Compostela idzie się pojedynczo. Wiele pielgrzymek w innych krajach odbywa się w samotności. W Polsce idzie się tłumem – i ma to jakieś znaczenie. Bo to nie jest tylko przyjemność, ale też przykrość. Smród. Ludzie, którzy idą obok, przeszkadzają nam. To jest konieczność ograniczania siebie, żeby dla innych było miejsce. Wybór bycia razem, żeby być osobno. Jak być sobą – nie myśleć jak tłum – a jednocześnie być z drugimi?

Dla mnie metaforą tego wszystkiego jest Przeprośna Górka. Napisałem kiedyś wiersz o tym, jak przychodzą te pielgrzymki. Niedaleko jest Częstochowa, a oni są utytłani, brudni, pokłócili się, jakaś erotyka była, że tak powiem, między nimi. Mają bąble na nogach, śmierdzące buty, skarpety. I na tej Górce oni się myją, przystrajają, jak mogą najlepiej, świątecznie, żeby przejść tę ostatnią drogę w odrodzonym ubraniu – i ciała, i ducha. I wzajemnie się przepraszają. To jest głęboko mistyczne. Bez tego przeproszenia nie można siebie zrozumieć.
«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości