O utytłanych pielgrzymach, wysoko zawieszonej poprzeczce i modlitwie babci z Ernestem Bryllem rozmawia Szymon Babuchowski.
Bohater Twoich wierszy często jest utytłany w błocie, ale z tego błota wyciąga ręce…
– To dla mnie najważniejsze, żeby pamiętać, że się jest utytłanym w grzechu, i jednocześnie cały czas starać się z tego wyjść. Czasami beznadziejnie to nam wychodzi. Ale to staranie ciągnie do góry. Słyszałem, jak jeden intelektualista mówił: cóż, ludzie są marni, trzeba to zrozumieć i tak żyć. Nie! Mojżesz dostał przykazanie: nie kradnij. Chociaż Izraelici kradli, tak jak my. Mimo to Bóg nie powiedział: kradnij tak, żeby nikt nie widział. Zawiesił poprzeczkę wysoko. Strasznie trudno jest się utrzymać na wysokości poprzeczki przykazań. Ciągle spadamy, nawet jeśli na chwilę tam wisimy. Ale ona jest. Jeśli ją obniżymy, to będzie to sytuacja niesportowa. Po co nam takie mistrzostwa w skokach na 1 cm?
Ale człowiek sam nie dźwignie się z błota w stronę tej poprzeczki. Musi mieć pomoc z góry.
– A w czym się człowiek sam dźwiga? Ludzie zawsze potrzebują pomocy. Jedni szukają jej u Boga, drudzy zanurzają się w zło tego świata, jeszcze inni angażują się w jakieś ruchy, idee. Ale człowiek potrzebuje pomocy, nie tylko dlatego, że jest słaby. On jest skonstruowany do życia społecznego z Bogiem. Puszczamy mimo uszu to, co Karpiński napisał w kolędzie „Bóg się rodzi”. Bóg stał się człowiekiem naprawdę. Różne herezje nie mogły przyjąć tego paradoksu, że On jest również naszym „bratem krwi”. On idzie obok mnie w tej pielgrzymce. On też śmierdzi, bo jest człowiekiem. On ma odciski. Jego też trafia czasami szlag, kiedy nie daje sobie rady z wychowywaniem swojej grupy apostolskiej. A jednocześnie jest Bogiem.
Ja Go mogę złapać tylko w tym, co jest człowiecze, ale właśnie przez to poznaję to, co jest Boskie. To nie jest relacja z kimś dalekim, kto jest ponad naszymi sprawami i w niejasny sposób sprawuje rządy. Nie! Rok liturgiczny zaczyna się od tego, że przychodzimy do szopki i jako pasterze klepiemy Go po pupce niemowlęcej. On też potrzebuje mojej pomocy. Wielu teologów nie mogło sobie z tym poradzić, nienawidzili tego smrodu zasikanych pieluch, który jest u początku Ewangelii. Ale to jest wielkie dla mnie. To jest relacja, w której ja się czuję zrozumiany.
Miałeś w swoim życiu taką sytuację, że czułeś się zupełnie bezradny?
– Niestety, zawsze człowiek to czuje w sytuacjach ekstremalnych. Tak jak się czuje nie tylko Boga, ale ojczyznę, historię, przynależność. Kiedyś zakładano mi bajpasy, nie było pewne, czy to się uda. Przyjmowałem to spokojnie, ale w noc przed operacją, obudziłem się o trzeciej z okropnym strachem. Takim biologicznym. Próbowałem jakoś się uspokoić – a to wziąłem prysznic, a to chodziłem po pokoju, ale nie skutkowało.
I nagle zacząłem przypominać sobie modlitwę „Anioł Pański”. Kiedy byłem dzieckiem, moja babka odmawiała ją przy mnie. Zacząłem się modlić i niewątpliwie się uspokoiłem, bo miałem poczucie, że nie zostaję sam. Choć to poczucie nie było takie znów radosne, bo wiedziałem, że w związku z tym będę musiał się rozliczać ze wszystkich moich głupot. Ale jako typowy Polak wierzę w miłosierdzie. Skoro mamy do czynienia z Bogiem, który stał się człowiekiem, to można liczyć na to, że pewne rzeczy będą po ludzku zrozumiane.
Pracowałeś jako dziennikarz, tłumacz, krytyk filmowy, dyplomata. Nie czułeś się nigdy wypalony jako poeta?
– Kiedyś Julian Przyboś zapytał mnie: gdzie jest twój notesik? Zdziwiłem się: jaki notesik? A on pokazuje mi: ja tu zapisuję wszystko, co mi się zdarzyło, co widziałem – żebym nie zapomniał. I potem często robię z tego wiersze, a ty? Ja też wiele rzeczy widzę, ale jak o nich zapomnę, to znaczy, że one nie były warte pamiętania. Dlatego tak dużo pracowałem, żeby nie zostać profesjonalnym poetą, który idzie i ogląda świat oczyma poety.
Jak pracujesz w grupie, to masz normalną relację z ludźmi, widzisz to wszystko od wewnątrz. Myślę, że należy sobie przeszkadzać w pisaniu wierszy. Żeby zbyt łatwo nam to nie przychodziło. Wiersze to jest moment wagarów, na które się ucieka, żeby zapisać coś, co jest konieczne. Co się przebija, pomimo największego zmęczenia. Co cały czas w nas pulsuje. A jak to gdzieś ginie po drodze, to znaczy, że nie miało w sobie tej siły.
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»