„Wypadki zdarzają się w zgoła nieoczekiwanym momencie, tak jak miłość”. Tymi słowami rozpoczyna się „Gargulec” - debiutancka powieść Anrew Davidson’a, która szybko stała się światowym bestsellerem. Nieoczekiwane było też wrażenie, jakie książka wywarł na mnie… Ale od początku.
Wszystko zaczęło się parę lat temu w głowie młodego Kanadyjczyka. Davidson, będący absolwentem filologii angielskiej, pracował jako nauczyciel w Kraju Kwitnącej Wiśni, a w wolnych chwilach rozgrzebywał stare biblioteki, czatował na oddziale oparzeniowym i dręczył mediewistów, a czynił to wszystko przez siedem lat - w celu zebrania materiałów do literackiego debiutu. Skończyło się na tym, że jeszcze przed premierą książki wydawnictwa biły się o prawa do niej. Ciekawość podsycały komentarze samego autora, który podszeptywał, że w książce napotkamy dużo krwi, średniowieczne historie i mistyczne tajemnice. Czego więcej dla komercyjnego sukcesu trzeba?
Od pewnego czasu trwa nieprzerwanie moda na legendy templariuszy, wspominki o wyprawach krzyżowych, odnajdywanie zaginionych apokryfów i krewnych osób, które krewnych mieć nie powinny. Rozpoczął Dan Brown, a za nim ( a raczej jego kasowym sukcesem) podążyła grupa lepszych lub gorszych naśladowców. Stąd mój sceptycyzm. Nie miałam ochoty na kolejny płaski fantasy– kryminał, w którym średniowieczne i biblijne wątki umieszczane są w celu czysto komercyjnym. Moją niechęć wzmagała też fraza na okładce – „O miłości wiecznej jak czas, silniejszej niż śmierć.” Czyli romansidło! Gorzej zatem być nie mogło. Dlatego po pierwszych kilkudziesięciu stronach doznałam niemałego szoku, klnąc na mylność mego osądu.
Główny bohater, a zarazem narrator opowieści, to nieposiadający imienia, zagorzały ateista o bujnym doświadczeniu życiowym. Jest imprezowiczem, nadużywa alkoholu i narkotyków, a żeby było pikantniej - robi karierę w porno biznesie. W Wielki Piątek, podczas jazdy samochodem ulega wypadkowi. Cudem udaje mi się przeżyć, jednak jego ciało zostaje bardzo dotkliwie poparzone. Rozpoczyna się gehenna na oddziale oparzeń, o czym narrator opowiada z dbałością o szczegóły. Mężczyzna traci twarz, częściowo słuch, męskość i całkowitą chęć do życia. W wolnym czasie obmyśla plan samobójstwa doskonałego. Zgorzkniały cynik, traumatyczne przeżycia opisuje w brawurowym, ironicznym stylu, który nie pozwala się nad nim litować, a jednocześnie nie pozwala traktować obojętnie.
I nagle pojawia się kobieta. Kobieta nie byle jaka, bo pacjentka oddziału psychiatrycznego - schizofreniczka - Marianne Engel, poświęcająca się rzeźbieniu kamiennych gargulców, którym oddaje część swego serca. Jest przekonana, że ona i poparzony mężczyzna są kochankami z bardzo dawnych czasów. Twierdzi, że narodziła się ponad 700 lat temu, w średniowiecznej Europie, gdzie jako zakonnica trudniła się tłumaczeniem ksiąg, a jej znajomy był kondotierem. Przedstawia historię średniowiecznego życia, przetykając ją baśniowymi opowieściami z różnych części świata. Pod wpływem fascynacji tajemniczą artystką, główny bohater postanawia zmierzyć się ze swoimi najskrytszymi lękami. Rozpoczyna walkę o siebie – o odnalezienie duszy w ciele potwora, co doprowadza go na samo dno dantejskiego piekła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.