Każde zwycięstwo nad templariuszami i, jak to określał sekretarz Saladyna, ich „towarzyszami zła”, czyli joannitami, było dla muzułmanów powodem do wielkiej radości. Według muzułmańskich kronikarzy, zakony rycerskie stanowiły największe zagrożenie dla islamskich armii.
W latach 30. ubiegłego wieku Zofia Kossak stworzyła znakomitą, chociaż nieco zapomnianą już trylogię poświęconą dziejom walki o zajętą przez muzułmanów Ziemię Świętą. „Krzyżowcy”, „Król trędowaty” „Bez oręża” przedstawiały dzieje powstania i upadku Królestwa Jerozolimskiego, pokazując powody i następstwa krucjat. Temat wypraw krzyżowych fascynował wielu pisarzy. Powstawały zarówno powieści, dla których historia była tylko tłem sensacyjno-przygodowych perypetii bohaterów, jak i powieści z wyższej półki, czego przykładem jest wydana u nas w latach 80. trylogia francuskich pisarzy Pierre’a Barreta i Jeana-Noela Gurganda „Turnieje Boże”.
Kolejni „Krzyżowcy”
Opublikowana w tym roku przez wydawnictwo Videograf II saga Jeana Guillou nosi nieco mylący polski tytuł „Krzyżowcy”, bo tylko jej środkowa część „Rycerz zakonu templariuszy”, dotyczy bezpośrednio historii krucjat. Pozostałe części trylogii: „Droga do Jerozolimy” i „Królestwo na końcu drogi” opowiadają o początkach kształtowania się szwedzkiej państwowości na przełomie XI i XII wieku. Niknąca w mroku i niezbyt dokładnie zbadana historia walk o władzę nad rywalizującymi ze sobą klanami stanowi tło dla opowieści o niezwykłej miłości Arna i Cecylii.
Jean Guillou jest znany z lewackich i często budzących skrajne kontrowersje poglądów. Wywołał skandal, kiedy wyszedł z targów książki w Goeteborgu podczas trzech minut ciszy w hołdzie ofiarom z 11 września. Był oskarżany także o współpracę z KGB i tajnymi służbami Szwecji, manifestuje swój niechętny stosunek do Izraela i USA. W swojej trylogii nierzadko krytycznie przedstawia ludzi i instytucje Kościoła tamtych czasów. To, co przeżywa skazana na pokutę w klasztorze Cecylia, przypomina jako żywo opowieści o siostrach magdalenkach. Guillou docenia jednak wkład, jaki wniosły klasztory i zakony w rozwój cywilizacyjny, kulturalny i społeczny Skandynawii.
Najdroższa porażka
Nakręcony na podstawie imponującej rozmachem powieści film, który obecnie trafił do naszych kin, jest niestety nieudany. „Templariusze. Miłość i krew” Petera Flintha zawodzą na całej linii. Reklamowany jako najdroższy film w historii skandynawskiej kinematografii okazał się chyba jej najdroższą porażką. Już sam ambitny zamiar przeniesienia trzech opasłych tomów na ekran był ryzykowny. Mnogość powieściowych wątków, opisów politycznych intryg, uczt i życia codziennego zarówno arystokracji, jak i zwykłych ludzi sprawiała, że reżyser musiał dokonywać ostrej selekcji. I dokonał, ale tak, że oglądamy kalejdoskop obrazów, który dla nie znającego powieści widza jest kompletnie niezrozumiały. Brakuje tu dramaturgii, napięcia, nie znamy motywacji działań bohaterów ani kontekstu, w jakim rozgrywają się przedstawione na ekranie wydarzenia. Do tego doszedł jeszcze niefortunny wybór odtwórcy głównego bohatera. Joakim Natterqvist w roli Arna jest kompletnie nijaki, chociaż być może to nie tylko jego zasługa. Po prostu scenariusz nie dawał mu szansy na stworzenie pełnokrwistej postaci. Film trwa ponad dwie godziny i są to godziny stracone.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.