Czyli… międzygatunkowe kino wojenne?
Nakręcony w 2001 roku „Wróg u bram” jest dziełem Jeana-Jacquesa Annauda – reżysera, który wcześniej nakręcił m.in. oscarową, „prehistoryczną” „Walkę o ogień”, wzruszającego, niemalże paradokumentalnego „Niedźwiadka”, czy słynne „Imię Róży”, na podstawie jeszcze słynniejszej powieści Umberto Eco. A było jeszcze przecież i pamiętne „Siedem lat w Tybecie” – owoc fascynacji twórcy buddyzmem, ale i mistyką gór.
Jak więc widać, wachlarz zainteresowań i gatunków ogromny. Nic więc dziwnego, że „Wróg u bram”, mimo, że wojenny, raz po raz skręca w inną stronę. Tym jednak lepiej dla widza.
Gdyby reżyserował go Spielberg, Nolan, czy Gibson, mielibyśmy zapewne kolejnego „Szeregowca Ryana”, „Dunkierkę”, czy „Przełęcz ocalonych”, a więc wrzucenie nas w sam środek walk. Kino niby spektakularne, ale ostatecznie efekciarskie. Blockbusterowe. Nie różniące się wiele od wszystkich tych awantur i batalii, toczonych w kosmosie przez anonimowych (animowanych?) w gruncie rzeczy superbohaterów. U Annauda inaczej. Jego cały czas interesuje człowiek, stąd wszystkie te wątki poboczne: melodramatyczny, propagandowy, żydowski, dziecięcy…
Owszem, jest rok 1942, trwają zażarte walki o Stalingrad, a snajper Zajcew, grany przez Jude’a Law, wypełnia swe kolejne, krwawe, acz niebywale skuteczne misje. Jednocześnie jednak śledzimy losy jego przyjaciela (a później wroga), żydowskiego intelektualisty komisarza Daniłowa, który w prasie próbuje wykreować Zajcewa na narodowego bohatera. Oczywiście jest jeszcze i ona, Tania Czernowa (w tej roli Raquel Weisz), którą Daniłow kocha, ale ona bardziej chyba lgnie jednak do Zajcewa. Ten zaś zmagać musi się z polującym na niego majorem Königiem (kapitalna kreacja Eda Harrisa), który też ma nam do opowiedzenia swoją historię, choć robi to niemalże w konwencji filmu o zamachowcach.
A jest przecież jeszcze chłopczyk imieniem Sasza, jest jego matka, jest towarzyszący Zajcewowi Kulikow…
To właśnie dzięki temu (dzięki nim) film Jeana-Jacquesa Annauda ogląda się tak dobrze. Jest po prostu bardziej ludzki, choć przecież czas, w którym toczy się jego akcja, z tym co ludzkie wiele wspólnego mieć nie może. A jednak to kino humanistyczne. Warto więc ten film obejrzeć lub przypomnieć go sobie ponownie. Jest dostępny na Netflixie.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów