„Powołanie do świętości skierowane jest do wszystkich i trzeba je przyjmować od Pana w duchu wiary. Święci poprzez swoje życie i swoje wstawiennictwo dodają nam otuchy, a my potrzebujemy siebie nawzajem, aby stać się świętymi”.
Powyższe słowa, wypowiedziane przez papieża Franciszka, mogłyby stanowić świetne motto nakręconego w 2014 roku filmu „Mów mi Vincent”. Filmu, w którym, początkowo, nic nie wskazuje na to, iż będzie on traktował o świętości. A jednak. „Niezbadane są ścieżki Pana”.
Tytułowym bohaterem wyreżyserowanego przez Theodore’a Melfi obrazu jest wyjątkowo niesympatyczny i gburowaty, starszy mężczyzna, który nie stroni od alkoholu, hazardu, czy towarzystwa kobiet, oferujących płatną miłość. O tym, że prowadzi właśnie taki tryb życia, wiemy jednak początkowo tylko my, widzowie. Natomiast zielonego pojęcia nie ma o tym Maggie, sąsiadka samotnie wychowująca dziecko, która dopiero co się wprowadziła.
Nie mając z kim zostawić swojego synka Oliviera, pyta Vincenta, czy ten nie rzuciłby na niego okiem, nie popilnował, nie posiedział z nim czasem. I tak rozpoczyna się nietypowa przyjaźń między starym i młodym. Przyjaźń udowadniająca, że pozory mylą, a potencjał na świętego jest w każdym z nas.
Świętość jest zresztą swoistym lejtmotywem przewijającym się przez cały ten film. Jest nawet w jego oryginalnym, angielskim tytule („St. Vincent”), przede wszystkim jednak to zasadniczy temat lekcji religii, na które uczęszcza Olivier. Tam chłopiec nie tylko uczy się o kanonizowanych mnichach, pustelnikach, czy cudotwórcach, ale też otrzymuje zadanie – ma wskazać kogoś, kto mógłby zostać współczesnym świętym.
I tu, w czasie uroczystej szkolnej akademii, ku zaskoczeniu wszystkich, chłopak wybiera właśnie Vincenta. Bo „jak się przyjrzeć, widać za tymi wszystkimi wadami człowieka” – słyszymy, a w trakcie całego seansu coraz częściej widzimy, że Vincent wcale nie jest taki, jak nam się początkowo wydawało. Że to tylko maska? Złudzenie? W każdym razie w całym swoim życiu zrobił i wciąż robi także wiele dobrego, choć nigdy się tym nie chwalił. A to, że inni widzą w nim wyłącznie pijaczka, czy awanturnika, to już chyba wyłącznie ich problem…
Film to pełen ciepła, humoru (czasem specyficznego – absurdalnego i czarnego), a do tego świetnie obsadzony, z brawurowym Billem Murray’em na czele, ale też z zaskakującą kreacją aktorską Naomie Watts, która ewidentnie parodiuje tu oscarową rolę Charlize Theron z pamiętnego „Monster” z 2003 roku.
Warto więc zobaczyć. Film jest dostępny on-line na kilku polskich platformach streamingowych.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...