Czyli jak oni to robią?
Kto? Twórcy kolejnych ekranizacji powieści Jane Austen. Ile ich już było w historii kina? Nie zliczy chyba nikt. A co jedna, to bardziej udana. Przynajmniej w ostatnich trzech dekadach panna Austen znów stała się niezwykle atrakcyjną partią dla filmowców. Zwłaszcza tych brytyjskich.
Doszło już nawet do tego, że biorą się oni za dzieła niedokończone (serial „Sanditon”), czy niewielkie nowele (film „Przyjaźń czy kochanie” powstał przecież na podstawie „Lady Susan” - niezbyt rozbudowanej, epistolarnej historii).
Z nakręconą w 2020 roku „Emmą.” sprawa wygląda jednak inaczej. To klasyczna ekranizacja klasycznej austenowskiej powieści. Też filmowanej już wielokrotnie. Szczególny wysyp mieliśmy w latach ’90, gdy w tytułową postać wcieliły się kolejno Alicia Silverstone, Kate Beckinsale, czy Gwyneth Paltrow (o roli tej ostatniej więcej przeczytać można tutaj).
Teraz swoją Emmę prezentuje nam Anya Taylor-Joy (gwiazda netflixowego „Gambitu królowej”). Emmę? A może jednak Emmę.? Z kropką na końcu. Kropką znaczącą, bo taka właśnie jest wykreowana przez nią postać. Gdy coś postanowi, tak być musi. Koniec, kropka. I żadnych dyskusji.
Oczywiście zazwyczaj nic jej z tego nie wychodzi. „Człowiek myśli, Pan Bóg kryśli” – jak mawiamy na Śląsku. Emma. (trzymajmy się tej pisowni), może i chciałaby rozstawiać wszystkich po kątach i organizować świat – szczególnie zaś życie uczuciowe innych – po swojemu, ale niestety. W swataniu nie jest zbyt biegła, a i sama więcej ma sercowych problemów, rozterek i zmartwień, niż „sukcesów”, czyli zabiegających o jej względy kawalerów.
Naturalnie wszystko skończy się tu happy endem, ale zanim do tego dojdzie, przez ekran przewinie się cała galeria typowych, austenowskich postaci, takich jak dobroduszny wujaszek, niezbyt rozgarnięty pastor, wścibska dama z sąsiedztwa, czy usychająca z miłości, naiwna „romantyczna”.
Do tego dochodzi kapitalna, brawurowa wręcz reżyseria Autumn de Wilde, która niegdyś specjalizowała się w kręceniu teledysków i teraz, przy filmie kostiumowym, udało jej się utrzymać ów specyficzny rytm, puls, tempo z którego videoklipy słyną. A i komedie mieć je powinny. „Emma.” zaś komedią jest. Bez dwóch zdań. Nietypową, stylową, kostiumową, ale jednak komedią. A do tego uroczą, czy wręcz rozkoszną.
Sama radość! Nic tylko siadać i oglądać. Np. on-line, bo film jest dostępny w Chili, Rakuten, iTunes i internetowym Canal+.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...