O walentynkach, bujaniu w obłokach i schodzeniu na ziemię z Józefem Baranem rozmawia Szymon Babuchowski.
Często wracasz w wierszach do rodzinnego Borzęcina. Myślisz, że ten czas ukształtował Cię jako poetę?
– Na pewno. Urodziłem się w cieniu, czy może raczej w blasku wieży kościelnej. Patriarchalna rodzina, w której nigdy nie było rozwodów, odcisnęła na mnie swoje piętno. Pomagałem w pracach polowych ojcu, przy pasaniu krów przeczytałem mnóstwo książek. Dość szybko z tego domu rodzinnego wybyłem, ale później często powracałem, także w wierszach. Pisząc, najpierw odkrywałem siebie, swoich sąsiadów. Opowiadałem o małej ojczyźnie, dzieciństwie, które mitologizowałem. Może wynikało to też trochę z ducha czasu, pewnej mody na poszukiwanie źródeł i korzeni.
Dzisiaj to już chyba nie jest modne.
– Nie. Jest odwrót od rodzimości, ten temat otacza pewna wstydliwość. Może to dlatego, że pootwierały się granice. Tamten ustrój zamykał jednak w opłotkach. Co nie znaczy, że to było złe dla poezji. Bo w kropli też można zobaczyć wszechświat.
Nie wstydzisz się w wierszach czułości…
– Dla mnie poezja jest formą miłości, czyli jednak akceptacji życia, stworzenia, Stwórcy. Bardziej cenię poetów, którzy próbują ze świata wydobyć to, co piękne i mądre, niż tych, którzy demaskują jego okrucieństwo. Od Różewicza wolę księdza Twardowskiego.
A co sądzisz o współczesnej liryce miłosnej?
– Teraz modne jest takie śmiałe, bezpruderyjne pisanie o erotyce. Ale często ogranicza się to do opiewania fizjologicznych kontaktów mężczyzny i kobiety. To bardzo instrumentalne traktowanie miłości.
Co jest tego przyczyną? Lęk przed banałem?
– Być może. Bo z drugiej strony sporo ciągle mamy liryki miłosnej, bujającej w obłokach, sielankowej, sentymentalnej. Bardzo łatwo przy pisaniu poezji miłosnej popaść w kicz. A przecież każde uczucie jest świeże. Trzeba tylko znaleźć odpowiednią dla niego formę. Na pewno rozwiązaniem nie jest epatowanie pornografią. To też banał, tyle że innego rodzaju.
Jak zatem pisać o miłości, żeby nie było banalnie?
– Z wielką poezją jest jak z wielką miłością: powinna poruszać jednocześnie głowę, serce i zmysły. Nie można poprzestawać tylko na jednej z tych trzech sfer. „Obłoczną” poezję trzeba koniecznie sprowadzić na ziemię, żeby zaczęła w tych wierszach krążyć krew. Lirykę miłosną odnowili m.in. Tetmajer czy Pawlikowska-Jasnorzewska. Leśmian widział miłość na tle natury. Jego wiersze były jednocześnie erotyczne i mistyczne, ziemskie i kosmiczne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.