Z płytami winylowymi w tle?
„Żywy język powinien skrzyć się takimi innowacjami!” – puentował (i wiwatował) profesor Jan Miodek swój tekst, zatytułowany „Labirynty zblazu”. Zachwycał się w nim m.in. naśpiewywaniem – a więc śpiewnym, muzułmańskim nawoływaniem do modlitwy. Neologizmem utworzonym przez muzyka Pablopavo.
„…kiedy zobaczyłem owo naśpiewywanie, natychmiast przypomniałem sobie słowa wybitnego językoznawcy amerykańskiego Noama Chomsky’ego, który powtarza od lat, że o pełnej znajomości danego języka może mówić tylko taki człowiek, który w każdej chwili jest zdolny do stworzenia nowego słowa, ale tak zbudowanego, że będzie ono natychmiast zrozumiane przez innych ludzi” – pisze prof. Miodek w książce „Polszczyzna. 200 felietonów o języku” (jej fragment publikowaliśmy tutaj)
Nie sposób się nie zgodzić. A jednocześnie jak to pogodzić z tym, co dzieje się u nos. Na Śląsku. Gdzie owszem, sporo się ostatnio na śląski przekłada („Kajś” Rokity!), na rynku pojawiły się „Zasady pisowni języka śląskiego” Henryka Jaroszewicza, a jednocześnie wciąż mam wrażenie, że więcej u nos zabawy w językową archeologię, przypominanie i zgadywanie dawno zapomnianych słówek, niż żywego, autentycznego, codziennego języka, skrzącego się innowacjami właśnie.
Gdzieś mignął mi jakiś czas temu w internecie vinylorz, czy winylorz (określenie człowieka zbierającego płyty winylowe), ale jedna jaskółki wiosny nie czyni. Tymczasem, w okołobarbórkowych programach, szlagierach, karczmach i kabaretach znowu niemal wyłącznie klopsztangi, krupnioki, hawerfloki i hasioki.
Nic ino rzykać (modlić się) do śwjyntyj Barbary, coby nom tyn nasz jynzyk trocha sam łożywiła.
Bo jak niy łōna to wto? ;)
*
Felieton z cyklu Okiem regionalisty