Czyli satyra w najlepszym tego słowa znaczeniu. I najlepszym wykonaniu zarazem. Bo w rolach głównych Julia Roberts i Tom Hanks, za kamerą Mike Nichols, a scenariusz autorstwa Aarona Sorkina.
Ten ostatni to twórca m.in. „Ludzi honoru”, „Moneyball”, czy „The Social Network”. Nichols zaś to prawdziwa, reżyserska legenda kina. Człowiek, który jeszcze w latach ’60 nakręcił takie arcydzieła jak „Kto się boi Virginii Woolf?” i „Absolwenta”. Czy powstała w 2007 roku „Wojna Charliego Wilsona” dorównuje tamtym obrazom?
Po wejściu filmu na ekrany odczucia recenzentów były raczej mieszane. Ale im ten film jest starszy, tym lepiej widzimy, jak wiele udało się w nim duetowi Sorkin-Nichols zawrzeć.
Wszystkie te bale, mitingi, ekskluzywne przyjęcia, na których zbiera się środki na kolejne kampanie wyborcze. Bardzo przyjemny rodzaj polityki. Żyć, nie umierać. Zwłaszcza w czasach gospodarczej prosperity i pokoju. Co jednak, gdy sytuacja się komplikuje i nagle, miast pląsów i romansów, należałoby się w końcu zaangażować na poważnie?
Przed takim dylematem staje tytułowy Charlie Wilson (w tej roli, rzecz jasna, Tom Hanks). Bardziej playboy niż senator, który, ku zaskoczeniu wszystkich, nagle zdaje sobie sprawę z rangi piastowanego przez siebie urzędu i zaczyna odgrywać coraz poważniejszą rolę w Waszyngtonie, a nawet poza nim. Bo trafia przecież do Afganistanu, gdzie miejscowe siły starają się przeciwstawić Armii Czerwonej.
Niby więc film historyczny (akcja toczy się na przełomie lat ’70 i ’80 ubiegłego wieku). Ale przecież nakręcony po ataku na World Trade Center i mocno do niego się odnoszący. Potem nastąpiła jeszcze ewakuacja amerykańskich sił zbrojnych z Afganistanu, a dziś mamy wojnę na Ukrainie.
I w tym kontekście można czytać, czy raczej oglądać ten film. Bo takich polityków jak Charlie nie brakuje także w całej zachodniej Europie. Nagle otworzyły im się oczy i (w końcu!) zaczynają działać, a nie tylko brylować przed kamerami i załatwiać swoje prywatne interesy i interesiki.
Podsumowując: film na czasie. Choć nakręcony już jakiś czas temu. A jednak im starszy, tym bardziej uniwersalny…
On-line można go oglądać m.in. na Netflixie.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów