Opowieść Janoscha to nie lekka i przyjemna lekturka do poduszki. Czyta się ją jednym tchem, ale nie dajmy się zwieść. Ta książka nie pozwoli w nocy spać.
Jednak Janosch przedstawia je w tak absurdalnych kontekstach, że praktycznie cały tragizm sytuacji rozbraja. No bo jak się nie śmiać z człowieka, który w toalecie odkrywa, że jednak żona, którą wcześniej zabił, nie zużyła całego dodatku satyrycznego, tylko połowę, a przecież za połowę by jej nie skrzywdził. Jak się nie śmiać z faceta, który dla żartu po kilku głębszych wysadził całą knajpę i siebie razem z nią, bo się założył, że kumpel podpali lont a on utrzyma w rękach teczkę z dynamitem. Jak się nie śmiać, kiedy ktoś dla zabawy podkłada pod tramwaj drewnianą nogę i wygrywa jeden zakład za drugim, aż do momentu, kiedy po pijanemu myli nogi. Żeby nie stracić, idzie na całość i podkłada zdrową.
Jeśli wierzyć w opowieści o dzieciństwie Janoscha, książka „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny” jest próbą egzorcyzmowania zła, którego on na własnej skórze doświadczył. Pisze o tym Jerzy Ilg w przedmowie do najnowszego wydania książki. Marcin Luter powiedział: „Najlepszym sposobem wypłoszenia diabła, jeśli nie ustąpi przed słowami Pisma, jest wydrwić go i wykpić, ponieważ nie może on znieść pogardy”. Zdaje się, że Janosch idzie tą drogą.
Janosch – właściwie Horst Eckert – pochodził z rodziny skrajnie biednej. Ledwo udawało im się wiązać koniec z końcem. Ojciec był domokrążnym sprzedawcą. Ratował sytuację materialną rodziny, pędząc bimber. Horst od małego miał kontakt z alkoholem. Ojciec dawał mu do picia 80 procentowy rozczyn własnej produkcji. Sam z dziadkiem pijał 60 procentowy, a 40 procentowy sprzedawali. Później Janosch wyznał, że gdyby przyszło mu jeszcze raz przeżyć „to przeklęte dzieciństwo”, powiedziałby: „Nie, lepiej od razu mnie wyskrobcie”. To wyznanie pozwala inaczej spojrzeć na tę książkę, w której wiele jest wątków autobiograficznych.
Można Janoscha nie lubić, bo nie kreśli romantycznego mitu Ślązaka spod znaku Eichendorffa. Można go wręcz nie znosić za sposób budowania narracji. Czytając „Cholonka” ma się bowiem wrażenie, jakby słuchało się miarowego jazgotu sąsiadki. Takiej, co to wpadła na chwilę i wie najlepiej wszystko o wszystkich. Pierwszy kontakt z powieścią może odrzucić, ale kiedy się ten plotkarski ton ogarnie, staje się on raczej atutem książki. Lepiej niż każda inna forma narracji oddaje klimat środowiska, w którym akcja się rozgrywa. Można wreszcie Janoscha znienawidzić, zarzucając mu, że utrwala kłamliwe stereotypy. Nie można jednak tej książki traktować jak literatury faktu. Nie ma sensu myśleć o niej jak o epopei Mickiewicza. Janosch nie przedstawia nam sentymentalnej opowieści o „kraju lat dziecinnych”. Tworzy pokraczną, karykaturalną, przerysowaną rzeczywistość. Próbuje nazwać demony, które opętały jego dzieciństwo. Zło, kiedy zostaje nazwane, przestaje być groźne, a sprowadzone do absurdu, traci swoją siłę.
Książka jest faktycznie „diabelsko zabawna”, ale śmieszna nie jest. Kto szuka taniej rozrywki, niech lepiej po nią nie sięga.
***
Tekst z cyklu Mała Biblioteczka Śląska
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...