Komentarze do materiału/ów:
Wojenny melodramat, czyli… klasyka. Stary, dobry, sprawdzony patent na hit?
Tysiąc młodych osób z katechetami obejrzało w teatrze muzycznym brawurowy spektakl o papieżu Polaku.
Jeden z filmów-symboli lat '80. Najbardziej ikonicznych produkcji tamtej dekady.
Na pytanie z tytułu odpowiem: spotkajmy się w połowie drogi.
Więc wyobraź sobie, że mam wielką ochotę dać ci w gębę. Co najmniej osiem razy, żeby Cię zabolało. Ty oczywiście nie masz ochoty oberwać, prawda? Tymczasem połowa drogi którą proponujesz, to cztery razy w gębę. No, będę łaskawy, ustąpię. Tylko trzy razy. Zgadzasz się? Nie? Straszny Talib z Ciebie. Ja idę na takie ustępstwa, a Ty nie chcesz ustąpić ani trochę?
Możemy się przerzucać co bardziej ekstremalnymi przykładami, by zdyskredytować samo zjawisko kompromisu.
Wiem, w myśleniu chrześcijanina pokutuje to przeświadczenie, że kompromisy są złe. Że trza być albo gorącym, albo zimnym. A ja nie lubię takiej postawy. Ten antyczny złoty środek jest już lepszy, praktyczniejszy.
Nie mówimy o biciu po mordzie. Mówimy o tak życiowych sprawach jak stosunek Kościoła do rozwodników, którzy sporej niesprawiedliwości doświadczają.
Wyobraź pan sobie, że żona pana porzuca, idzie w świat z innym (innymi?), zostawia pana samego, a pan co? Do końca życia pan musisz w celibacie tkwić, bo ktoś pana oszukał. Stał się pan ofiarą i Kościół pana de facto za to karze. Jest inaczej?
Czy nie można pójść "na zgniły kompromis" i zrozumieć sytuację tych ludzi?
Nie mamy jednak do czynienia z kompromisem, gdy zarabiam 8 tysięcy, a pracodawca chce mi pensję obniżyć, a jak się nie zgodzę, to mnie zwolni. To dyktat. Podobnie gdy jedno z tych plemion uzna, że należy się mu cała ta ziemia, a członków tego drugiego plemienia trzeba wymordować.
Nauczanie Jezusa jest jasne: nie ma rozwodów. Jeśli ktoś chce nazywać się jego uczniem nie może iść na kompromis, bo zdradza Mistrza. Czym byłby Kościół Chrystusowy, który by Jego naukę lekceważył? Ale to nie znaczy, że taki chrześcijanin jest bezkompromisowy. Jego kompromisowość będzie się wyrażała w tym, że nie będzie nikogo zmuszał do życia wedle wskazań swojego Mistrza. Jak nie chce, to nie. Ale nie jesteś wtedy Jego uczniem.
Rozwodnicy doświadczają niesprawiedliwości ze strony Kościoła? Kiedy zawierali małżeństwo wiedzieli na co się decydują. I wiedzieli, ze mogą zostać opuszczeni. Powinni zastanowić się kogo sobie wybrali. I przede wszystkim pielęgnować miłość. Bo tego zdaje się 90% małżonków nie potrafi... A nie gadać, że Kościół jest wobec nich niesprawiedliwy... A jak to jest jakiś przypadek niezdolności do trwałych związków (i dlatego ktoś odchodzi) to istnieje przecież proces o nieważność małżeństwa...
A co do porzucenia przez żonę... Nie wiem czy w takim wypadku nie związałbym się z kimś innym. Nie domagałbym się jednak, by Bóg ten mój wybór zaakceptował, pogłaskał mnie po główce i powiedział, ze nic się nie stało...
czyli w sumie obracamy się wokół tego, nad czym biadolili komuniści w czasach PRL-u:
"Idea jest słuszna, ale ludzi do niej nie dorośli."
Nie dogadamy się. Przykro mi. Od lat próbuję znaleźć jakiś wspólny język z ortodoksami, którzy często otwarci są na "dialog", ale dialog ten w ich rozumieniu polega na tym, że to ich adwersarze mają każdorazowo schodzić ze swoich pozycji, bo oni nie chcą się ani o krok ruszyć w stronę środka pola.
Tak, tak wygląda fanatyzm. W każdym wydaniu - politycznym, religijnym, kulturowym.
A co do zakładania tego, że trzeba się liczyć z opuszczeniem przez małżonka, zdradą etc przed ślubem... Bez żartów.
Równie dobrze można powiedzieć ludziom, którzy mają chore dzieci, że powinni się z tym liczyć. Wykazał się pan sporą niedelikatnością. Najdelikatniej mówiąc.
Pan się tak nie dołuje, panie Tomaszu. Nie jest Pan sam, w swym z niezrozumienia cierpieniu. Ja też od lat próbuję przekonać fizyków-ortodoksów by odpuścili z trochę z tą grawitacją, co to tak wszystko na dół ściąga. Tłumaczę, że wystarczy dobrze podskoczyć, by odlecieć. Bez wspomagania odlecieć! Niestety, grochem o ścianę, nie tylko żadnej gotowości na kompromis, ale nawet na dialog. Przeciwnie, tak zapiekli, że aż buhają fanatyczną arogancją z tym swoim dogmatem o powszechnym ciążeniu. O jakichś jabłkach mówią co to ich proroka w łeb ugodziły i tak już im zostało.
Niestety, panie Tomku, taki już los ludzi otwartych, gdy się na sekciarzy natkną. Trzeba to z pokorą znosić i się nie szarpać. Prędzej czy później po czyjej stronie prawda - czy chcą dialogu, czy nie - się okaże.
Na pewno opuszczenie małżonka jest bolesnym ciosem. Chyba najboleśniejszym po śmierci (wg poziomu stresu wg statystyk).
Każde życie jest ważne!
Ale trzeba sobie zadać pytanie, co jest ważniejsze: czy chronienie małżeństw przed ewentualną pokusą odejścia ("bo przecież będzie można ponownie się legalnie ożenić w kościele") czy też "chronienie" poranionych współmałżonków przed celibatem.
W pierwszym przypadku chronione są także dzieci!
Pozatym masz dodatkową pomoc od Boga aby odbić żonę kochankowi i naprawić małżeństwo.
Kompromis też możesz sobie sam wypracować! Tak jak brat babci: Jego żona zdradziła w młodym okresie małżeństwa, gdy był w wojsku. Powiedział żonie, że zostanie z nią i wychowa dziecko do momentu, kiedy ono osiągnie 18 lat. Kiedy to się stało, odszedł od niej. Smutne, ale prawdziwe.
Można też wziąź ślub cywilny.
Jak to Bóg oceni, to Boga sprawa.
Lepiej jest jednak kiedy Kościół nie pobłogosławi, a Bóg okaże miłosierdzie, niż gdyby Kościół ponownie błogosławił, a Bóg potępił i Kościół i wiernych.
Problem jest taki, że tylko niewielki procent małżeństw ma od początku Boga w centrum swojego małżeństwa i tylko niewielki procent rodziców tak naucza dzieci o małżeństwie jak nauczano mnie. Gdyby ludzie znali naukę Jezusa, to by się po rozwodzie w ponownym związku nie wykłócali o Komunię Św., bo doskonale by wiedzieli, że nie mają do niej żadnego prawa jako cudzołożnicy. A skoro nauki Jezusa i Dekalogu nie znają, to się wykłócają - czy więc to są chrześcijanie w ogóle skoro nie znają podstawowych zasad wiary chrześcijańskiej? Jaka była formacja tych ludzi w domach, w rodzinach?