Wojenny melodramat, czyli… klasyka. Stary, dobry, sprawdzony patent na hit?
Tymczasem „tonacja” tego, nakręconego w 2001 roku filmu, jest jednak inna. Czasy i pejzaże może i jak z pełnej dramatyzmu „Maleny”, ale sposób opowiadania tej historii przywodzi na myśl raczej „Czekoladę”, będącą produkcją o znacznie lżejszym ciężarze gatunkowym.
Niby jest tu ta II wojna światowa. Niby akcja toczy się w okupowanej Grecji. Ale okupantami są Włosi, więc gdzie by im się tam chciało za bardzo angażować, czy wychylać. Interesują ich raczej wino, kobiety i śpiew, czym zarażają nawet sztywnego, niemieckiego oficera Gunthera, w którego wciela się tu David Morrissey.
Bajka? Błahostka? Bzdura? „Jazda” na stereotypach? Pewnie i tak można do tego filmu podejść. Ale gdy tylko zacznie się go oglądać, zapomina się o wszystkich tych „nieścisłościach” i momentalnie ulega jego czarowi. Zwłaszcza, że twórcom (i aktorom) udaje się całkiem nieźle uprawdopodobnić owe nieprawdopodobieństwa.
Zresztą, czy to aż tak bardzo nieprawdopodobne, że nikt nie chce tu wojny? Nikt poza szaleńcami, którzy gdzieś tam, daleko, rozpętali ją i rzucili, niczym klątwę, zły czar, na zwykłych ludzi.
Ci zaś próbują żyć. Przeżyć. A nawet kochać, choć w tym akurat momencie miłość między Włochem i Greczynką (Nicolas Cage i Penelopa Cruz), wydaje się być czymś niemożliwym. Zakazanym. A więc… świetnie nadającym się na film.
Film oparty na powieści „Mandolina kapitana Corellego” autorstwa Louisa de Bernièresa. Co ciekawe, dość mocno różniącej się od swej ekranizacji. Dobrze to czy źle?
To już najlepiej rozstrzygnąć samemu. Zwłaszcza, że oba te dzieła na swój sposób uzupełniają się wzajemnie. Warto więc i przeczytać, i obejrzeć.
*
On-line „Kapitana Corellego” obejrzeć można w iTunes i CDA Premium.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.