Tysiąc młodych osób z katechetami obejrzało w teatrze muzycznym brawurowy spektakl o papieżu Polaku.
Jeden z filmów-symboli lat '80. Najbardziej ikonicznych produkcji tamtej dekady.
W piątek na ekrany kin wejdzie polsko-kanadyjski film "Przysięga Ireny".
Może i warto posłuchać, ale głównie po to, aby odrzucić całą tę narrację w szczególe i ogóle. Właściwie nie ma w powyższym tekście akapitu, który nie zasługiwałby (z różnych powodów) na totalną krytykę. Ograniczę się do ostatniego.
Na jednej szali niby same pozory, a po przeciwnej stronie jakoby widzenie rzeczywistość, istnienie w pełni i w konkretności oraz prawda (która leży tam, gdzie leży). Człowiek z całkiem obcej cywilizacji nigdy by się po tym nie domyślił, że owa "konkretniejsza" strona zakłada ślepą wiarę w niczym niepoparte dogmaty i autorytety, wiarę w istoty, których całe istnienie"uprawdopodobnione" jest tylko owymi dogmatami i psychologicznymi skutkami wdychania od dziecka tworzonej przez nie atmosfery.
Jeśli nawet obecna cywilizacja zachodnia jest w kryzysie (a kiedy nie była?...), to nie stanowi dla niej żadnego ratunku wprowadzanie wszystkich przebudzonych ludzi ponownie w dogmatyczną drzemkę chrześcijaństwa.