Chore czasy, chore społeczeństwo, chory świat – myślimy często, rozglądając się wokół. Więcej: zaczynamy czuć się w tym świecie nie na miejscu.
Może to z nami jest coś nie tak? – zadajemy sobie pytanie, słuchając wypowiedzi tak zwanych autorytetów moralnych. Na szczęście zupełnie nieoczekiwanie pojawia się antidotum. Lek w dodatku prosty: zdrowy śmiech. Gdzie? W teatrze Syrena, którego ostatnia premiera „Plotki” Francisa Vebera jest ni mniej, ni więcej tylko pochwałą normalności. Tyle że, jak zwykle w komedii, przesłanie nie jest sformułowane wprost.
Temat to dramatyczna próba uratowania się przed zwolnieniem z pracy. Na pomysł, jak zachować etat w sytuacji, gdy dymisja jest już przesądzona, wpada sąsiad naszego bohatera. Czym naraził się Pignon? Punktualny, odpowiedzialny, grzeczny, nieco gapowaty, rzetelnie pracujący księgowy. Nie wdawał się w konflikty ani w romanse. Śmiertelnie nudny w swojej poprawności. Po co komu taki? Nawet żona go porzuciła.
A jednak Pignon zachował swoje stanowisko. Mało tego. Stał się pupilem szefa i otrzymał awans. Czemu to zawdzięczał? Otóż za radą sąsiada rozpuścił plotkę, że jest zdeklarowanym gejem. I nagle życie biurowego nieudacznika zmieniło się w kolorową bajkę. Jaka siła zadziałała? Kult inności? Poprawność polityczna? Lęk przed posądzeniem o nietolerancję? Dość, że nagle wszyscy, włącznie z szefem, postanowili być trendy.
Świat się kończy? Niezupełnie. Bo nagle z tej pozornie ryzykownej anegdoty rodzi się nowa wartość. Nasz bohater, przytłoczony przez całe życie niską samooceną, potraktowany po ludzku (nomen omen), zdobywa się na odwagę ujawnienia prawdy i własnych poglądów, odwagę bycia sobą. Zrzucając maskę geja, potrafi wrzasnąć na szefa, wziąć w obronę zwolnioną z pracy koleżankę, potraktować wredną eksżonę tak, jak na to zasługuje. Mało tego: zaczyna wierzyć, że może podobać się kobietom i nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
Wielka to zasługa teatru, że ten populistyczny temat został potraktowany z właściwym rozłożeniem akcentów. Spektakl ani razu nie przekracza granicy dobrego smaku, jest przy tym niekłamanie zabawny. Reżyser Wojciech Malajkat znalazł pomysł na każdą, nawet epizodyczną postać, tworząc dzięki temu barwne panoptikum. Znakomicie obsadzona jest rola głównego bohatera (Tomasz Sapryk), który prezentuje na oczach widza kolejne metamorfozy. Mnie szczególnie rozbawiły „niedoróbki” językowe szefa firmy, Hiszpana (w tej roli znakomity Piotr Polk). Świetnie zarysowana postać panny Blanchard w wykonaniu Joanny Trzepiecińskiej potwierdziła, jak wielkie możliwości tkwią w tej aktorce, zarówno komediowe, jak i dramatyczne. Nie bójmy się więc tematu ogranego i jednostronnie pokazywanego w telewizji, wybierzmy się do warszawskiego teatru Syrena, gdzie na pewno poczujemy się w swojej normalności znakomicie.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.