Aleksander Głowacki w Nałęczowie. Nie zamieszkał tu na stałe, nie wybudował domu, jednak spędził w tym miejscu dwadzieścia osiem sezonów, od 1882 do 1910 roku. Mieszkańcy zżyli się z nim, polubili go i zapamiętali jego prace, życie i obyczaje.
Padało. Nałęczów nie roztaczał akurat wtedy swoich blasków. Przechodnie chowali się pod parasolami, a turyści, których nawet w tamtych czasach tu nie brakowało, zostawali w domach. Jedynie kuracjusze, przyjeżdżający do Nałęczowa dla ratowania zdrowia, nie zważali na deszcz, czerpiąc z dobrodziejstw klimatu uzdrowiska.
Bolesław Prus, czy raczej Aleksander Głowacki, bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, też przyjechał tu na kurację. Miał się wybrać do Zakopanego, by tam spędzić urlop i odpocząć. Jednak jego specyficzna dolegliwość dokuczała mu coraz bardziej. Agorafobia, czyli lęk przestrzeni, dopadała Prusa w różnych miejscach. Czasami, widząc przed sobą pusty plac, który miał przejść, wpadał w panikę, podobnie było na mostach, łąkach i innych otwartych przestrzeniach. Ogarniający go lęk paraliżował ruchy tak, że bez pomocy nie mógł zrobić kroku. Sam o swojej dolegliwości i związanym z nią przyjeździe do Nałęczowa pisał w liście do Stanisława Kronenberga:
„Panie Prezesie! Chłop strzela, a Pan Bóg kule nosi! Rok cały pieściłem się nadzieją wyjazdu do Zakopanego, na odpoczynek – tymczasem w ciągu kwadransa zdecydowałem się jechać do Nałęczowa na kuracją. Stało się tak, że onegdaj wziął nas kilku doktor Benni »Pod Raka« na Pragę. Trzeba było przejechać Nowy Zjazd i most, na którym dostałem lekkiego nerwowego ataku. Okazało się, że mam wcale piękny początek fenomenalnej choroby zwanej: obawą przestrzeni. Nim zjedliśmy półmisek raków, Benni wytłumaczył mi, że za sześć tygodni będę zdrów, ale muszę jechać na wodnistą kuracją do Nałęczowa. Więc pojadę”.
Chłopak z Lubelszczyzny
W Nałęczowie Prusa przywitał deszcz. Nie zraziło go to jednak. Urok miejsca był tak wielki, że jednorazowa kuracja, którą miał tu odbyć, zamieniła się w stałą przyjaźń i tęsknotę tak wielką, że odtąd wszystkie swoje urlopy Prus spędzał właśnie w Nałęczowie. Gdy po raz pierwszy tutaj przybył, miał 35 lat. Aż dziwne, że nie znał tego miejsca wcześniej, skoro wiele lat swej młodości spędził w Lublinie i pobliskich Puławach.
Urodził się w Hrubieszowie w 1847 roku. Jego ojciec był ekonomem dworskim. Mając taki zawód, nie osiadł w jednym miejscu i nie zbudował własnego domu. Po śmierci matki, Apolonii Głowackiej z Trembińskich, wychowaniem Aleksandra zajęła się babka Marcjanna Trembińska, mieszkająca w Lublinie, a po śmierci ojca, od siódmego roku życia, wychowywała sierotę jego ciotka Domicela Olszewska. To ona zajęła się początkową edukacją chłopca. Potem Aleksander chodził do szkół w Lublinie, Siedlcach i Kielcach, gdzie nauczycielem był jego starszy brat Leon. Z kieleckiej szkoły w 1863 roku uciekł do powstania. Po kilku potyczkach został ranny, aresztowany i osadzony w więzieniu w Siedlcach, później w Lublinie na „zamku”. Dzięki staraniom rodziny został uwolniony i wrócił do Gimnazjum w Lublinie, które ukończył w 1866 roku z wynikiem celującym. Wstąpił do Szkoły Głównej w Warszawie, wybierając wydział matematyczno-fizyczny. Po dwóch latach nauki porzucił jednak studia, rozpoczynając pracę jako guwerner, a nawet przez krótki czas jako robotnik.
Wakacyjny paraliż
W 1872 roku drukował pierwsze artykuły, potem kolejne. Wydawał nowele i powieści ukazujące się na łamach prasy w odcinkach. Zyskał grono wiernych czytelników i stał się popularny. Do Nałęczowa przyjechał już jako znany autor. Leczył się tu i pisał. Stąd wysyłał felietony, fragmenty powieści i obfitą korespondencję. No chyba że ogarniała go niemoc twórcza.
– Nazywał to paraliżem wakacyjnym. Wstawał rano i szykował się do pracy. Ciął papier, obsadzał stalówki i… odkładał pisanie na później. Korzystał z uroków Nałęczowa, spacerował, grał w szachy, odwiedzał znajomych, rozmawiał z kuracjuszami… I brakowało mu już czasu na twórczość.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.