Są takie miejsca, w których z przypadkową osobą możemy całą noc przegadać o życiu. Miejsca, gdzie nie męczy cywilizacja, gdzie ludzie szukają czegoś więcej niż medialnej papki.
– Niestety, internet to ograniczone medium, tylko dla ludzi zaawansowanych technologicznie – stwierdza Jarosław Poniatowski, biorący udział w konkursie wykonawców. – Cała reszta osób, szczególnie tych podatnych na reklamy, ze względu na łatwość przekazu dalej ogląda przysłowiową „Modę na sukces”. To nie geny determinują nas do pewnych działań, lecz środowisko, w którym żyjemy. Jeżeli ktoś ciągle słucha komercyjnego radia i ogląda taką telewizję, to sam sobie szkodzi. Dlatego ja konsekwentnie od 15 lat nie mam telewizora. – Ja również od kilku lat nie oglądam telewizji – dodaje W. Szymański. – Zdecydowanie wolę iść w góry.
Trzeba edukować
To, co proponuje się klientowi masowemu, ma coraz niższą wartość. Media zaczęły nagminnie produkować celebrytów. – Wystarczy, że ktoś pojawi się w eliminacjach do jakiegoś „talent show”, a już jest kreowany na „gwiazdę” – przekonuje W. Heliński. – Nie trzeba być już artystą. Wystarczy pokazywać się na przyjęciach i w odpowiednich programach. To całkowite nieporozumienie. Wszystko jest postawione na głowie. Ale mamy dobry przykład za granicą, u naszych sąsiadów, z którymi się często spotykamy.
W Czechach każda miejscowość powyżej 5 tys. mieszkańców ma szkołę muzyczną, ma dom kultury, a w nim kilka muzycznych zespołów. Jest tam masowa edukacja kulturalna. U nas cały czas na kulturze się oszczędza i ciągle zmniejsza jej fundusze. Tam na festiwale takie jak nasz przyjeżdża po kilkadziesiąt zespołów. Jednak tam są dobrze wyedukowani odbiorcy. W Polsce głównym elementem edukacji są media. Brakuje kontaktu z ludźmi. My robimy to, za czym ludzie zawsze będą tęsknić. Chodzi o spotkanie z drugim człowiekiem. To chyba nadrzędny cel każdej sytuacji.
Wartościowa prowincja
– Góry Stołowe ciągle są jeszcze nieodkryte do końca – mówi Wojciech Heliński. – Nawet mieszkańcy niedalekiej Kudowy nie za bardzo się orientują, gdzie jest taka miejscowość jak Pasterka.
Faktycznie jest sporo osób, które np. dopiero po obejrzeniu amerykańskiej superprodukcji „Opowieści z Narnii” przekonały się, jak niesamowite i baśniowe miejsca są Górach Stołowych. Kiedy tkwimy w jakimś miejscu przez wiele lat, przestajemy dostrzegać piękno i wartość tego, co wokół. Przychodzą marazm i narzekanie: „nic się nie dzieje, nie da rady, nie uda się”. Wtedy potrzebny jest ktoś z zewnątrz, kto świeżym spojrzeniem zobaczy rzeczywistość. W Pasterce cztery lata temu pojawił się taki człowiek.
– Kiedy tu przyjechałem, spotkałem się z wielką niemożnością i narzekaniem na wszystko – mówi Maciej Sokołowski z Gdańska. – Ale zobaczyłem Szczeliniec i wydał mi się on turystycznym eldorado. Poprzednikowi kończyła się umowa dzierżawy tamtego schroniska. Pomyślałem: jemu się nie opłacało, może mnie się opłaci.
Pasterka była wtedy smutnym dodatkiem do odremontowanego schroniska na Szczelińcu. To miejsce okazało się jednak wspaniałym azylem dla tych, którzy chcą się na jakiś czas wyłączyć.
Jak opowiada Maciej Sokołowski, na ziemi kłodzkiej spotkał wielu fantastycznych ludzi, dzięki którym wszystko ruszyło z miejsca. - Próbowałem robić taki ośrodek w centralnej Polsce, ale tam traktowano mnie jak obcego. Tutaj, gdzie wszyscy są ludnością napływową, nowi witani są z dużą otwartością. Doświadczyłem wielu życzliwych gestów, pomocy i wsparcia. Oczywiście nie wszyscy są świetni, tak jak w życiu nie wszystko jest super. Jednak ciągle uważam, że żyją tu znakomici ludzie.
To miejsce jest położone z daleka od ośrodka władzy, jakim jest choćby Wrocław. Jest tu prawdziwa prowincja w dobrym tego słowa znaczeniu, gdzie ludzie żyją według jakichś zasad i wartości. Jest też naturalnie trochę wspomnianej już prowincjonalnej niemożności, ale przy odrobinie starań okazuje się, że można nawet tutaj pewne sprawy załatwić.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.