Zdobyła tytuł Ślązaczki Roku 2013 opowieścią o... kozach z polityką w tle.
Ciekawa sprawa: wielu laureatów konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku” jest ponadprzeciętnie zaangażowanych w życie Kościoła. Zeszłoroczny zwycięzca przez lata był animatorem muzycznym w Ruchu Światło–Życie, właśnie na oazie poznał też swoją żonę. Wśród starszych laureatów można znaleźć animatorów Domowego Kościoła. A tym razem wygrał neokatechumenat w osobie Ślązaczki Roku 2013 Eweliny Sokół-Galwas z Wodzisławia Śląskiego-Wilchw.
Czas wczaśnego Gierka
Swój monolog w finale konkursu Ewelina Galwas zaczęła od mitologii i rogu obfitości „kozy Amalteje”, która „samego boga Zeusa wykormiła”. Publiczności przybyłej do Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu tłumaczyła: „Żodnym wojnom, zarazom i polityce kozy sie nie dały – tak jak Ślonzoki. Aż prziszoł czas »wczaśnego Gierka«, a ś nim – meblościanki na wysoki glanc, maluchy na talony i moda na futrowani dziecek sztucznym mlykiym z tytki. Koza zaczła żgać nikerych w łoczy. Kaj tyż tam w takim dobrobycie, jaki nastoł, było miejsce na ta »krowa biydoków«! To je gańba mieć kozy”.
Ewelina piękną śląszczyzną opowiadała więc, jak kozy znikły ze śląskiego krajobrazu, za to „beszongi zarosły chabeziym”, czyli pobocza dróg zarosły chaszczami i zielskiem. Później jednak, jak relacjonowała, Ślązacy zaczęli zwiedzać świat. I tam ze zdumieniem „nieroz uwidzieli, że kozi mlyko, syr i miynso som w inszych krajach zocne, drogi i bele kery tego nie jodo!”.
Dlaczego Ewelina wybrała taki temat? Bo zna go z własnego doświadczenia – razem ze swoim mężem Jurkiem hoduje stadko 20 kóz. Odwiedziliśmy Galwasów w Wodzisławiu-Wilchwach. – To jest Przychlast. Ta z rogami to Hela, a ta w czorne łaty to Ciela – przedstawia nam swoje kozy Ewelina.
Każda z nich ma w uchu wymagany przez unijne przepisy kolczyk. Ewelina pochodzi z Wilchw, a Jerzy – ze Skrbeńska nad czeską granicą. Chodzili do jednej klasy w Technikum Rolniczym w Pszczynie. A później razem studiowali w krakowskiej Akademii Rolniczej. I tam, w Krakowie, na trzecim roku stali się parą. Pobrali się pod koniec studiów. – Idź, pokoż kozie dyplom, to ci go zeżere – mówi Ewelina do Jurka, wesoło kończąc w naszej rozmowie wątek studiowania.
Skąd ich pomysł na hodowanie kóz? Otóż Ewelina i Jurek sami zaliczają się do tych Ślązaków, którzy odkryli, że hodowla kóz na Zachodzie ma się dobrze. Jeszcze przed końcem studiów, w 1991 roku, pojechali na praktykę do „bauera” w Austrii. Hodował on prawie 100 kóz. Sporo się tam nauczyli. – To w Austrii żech piyrszy roz w życiu piła kozi mlyko. Nasz gospodorz i jego somsiady zrzeszali sie i razym sprzedowali swojski produkty – mówi Ewelina.
Mleko dla dzieci
Kiedy już Galwasowie zamieszkali w Wodzisławiu-Wilchwach, postanowili, że też spróbują hodowli kóz, podobnie jak ich gospodarz z Austrii. Na początek były tylko dwie.
– Wszyscy nom godali: „Wyście som wariaty, po co wom kozy?!”. A my chcieli sie nauczyć hodowli tych ciekawskich zwierząt. Mieszkali my wtedy jeszcze u mamy i te kozy nieroz jej tam coś wyżarły. Mama nie umiała sie na przikład dochować jeżyny bezkolcowej... – śmieje się Ewelina. A Jurek dodaje: – Chodziło głównie o mlyko dlo nos i naszych dzieci, żeby sie zdrowo odżywiać. Bo to, co sklepy oferujom, zdrowe w żodnej mierze ni ma. No i nasze dzieci nie chorujom, som odporne; inno rzecz, że locom też dużo po dworze – komentuje.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.