Mawiał o sobie, że lubi „wędrować po obrzeżach herezji”, a jednak jego wiersze pełne są czystej wiary. W tym roku obchodzimy 10 rocznicę śmierci Czesława Miłosza.
Zamknąć życie jak tomik wierszy, z poczuciem spełnienia i wiarą, że to, co napisaliśmy, będzie mieć znaczenie także po drugiej stronie – to chyba marzenie każdego poety. Niewielu jednak może poszczycić się dziełem tak domkniętym jak to, które zostawił po sobie Czesław Miłosz – poeta tworzący przez siedem dekad.
Pragnienie pełni towarzyszyło mu przez całe życie. Jednemu z tomów nadał tytuł „Nieobjęta ziemia”, bo zdawał sobie sprawę z marności naszych ziemskich dążeń ku temu, co doskonałe. Ale wierzył też mocno, że istnieje „druga przestrzeń”, w której ujrzymy rzeczy dzisiaj przed nami zakryte. „Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze chciałem być w niebie” – zapisał w jednym z utworów wydanych już po śmierci w zbiorze „Wierszy ostatnich”. I rzeczywiście, wątki religijne od początku pojawiały się w twórczości Miłosza, choć poeta zapisywał w niej także swój bunt, wątpliwości i sprzeczności, z którymi nie umiał sobie poradzić.
Nicość form powabnych
Już we wczesnym tomie „Trzy zimy” z 1936 r. pojawia się poruszający tekst „Do księdza Ch.”. Pierwowzorem adresata tego utworu jest ks. Leopold Chomski, prefekt przedwojennego Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta w Wilnie, do którego uczęszczał Miłosz. Poeta buntował się w czasach szkolnych przeciwko surowemu katechecie, który z manichejską niemal gorliwością tropił zło tkwiące w ludzkiej naturze. Swój wiersz pisze jednak z perspektywy czasu, podczas którego – jak mówi – „poznał nicość form powabnych”. Dlatego, choć jako artysta pozostaje piewcą tych form, w jednym przyznaje rację swojemu nauczycielowi:
Pogodzeni jesteśmy po długim skłóceniu,
wiedząc, że z szczęścia ludzi kamień na kamieniu
nie zostanie.
Ziemia usta rozewrze, w jej dudniącej katedrze
chrzest odbiorą ostatni poganie.
Przeciwników jedna w tym sporze wszechobecne doświadczenie śmierci, które każe poecie z większą ostrożnością podchodzić do zmysłowego świata. Choć nigdy nie wyrzeknie się on w poezji ani siły obrazu, ani „rozkołysania rymu, snu, melodii”, jak pisał w „Traktacie poetyckim”, to jednak będzie też surowym sędzią swojej epoki, w której sztukę opanowali poddani własnym żądzom słudzy diabła. W wierszu „Lektury” z tomu „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada” (1974) porównuje czas powstania Ewangelii z naszą współczesnością:
(…) Na przykład i wtedy
Pełno było tych, których w tekście się nazywa
Daimonizomenoi, czyli biesujących
Albo i biesowatych (gdyż „opętanymi”
Język nasz ich mianuje z fantazji słownika).
Drgawki, na ustach piana, zgrzytanie zębami
Nie uchodziły wtedy za znamię talentów.
Biesowaci nie mieli pism ani ekranów,
Rzadko tykając sztuki i literatury.
Jak ptak o szybę
Warto zauważyć, że Miłosz pisał to w czasie, gdy bluźnierstwa w sztuce rzadko osiągały stopień „Golgoty Picnic”. Poeta dostrzegał jednak niebezpieczny kierunek, w którym zmierza dzisiejszy świat. I właśnie w takim świecie, gdzie wolno było jedynie „odzywać się skrzekiem karłów i demonów,/ Ale czyste i dostojne słowa były zakazane”, zdobywał się na poruszające wyznanie wiary:
Im więcej razy na dzień jesteś znieważony,
Im śmieszniejsze na ciebie wkładają korony
I krzyczą urągając: pokaż swoją siłę,
Albo liczą cię między pamiątki niebyłe,
Im więcej żalu, drwiny, gniewu, oskarżenia,
Bo słowo twoje z miejsca nie ruszy kamienia,
Tym bardziej pewnym mogę być tego jednego:
Że ty jesteś, zaiste, Alfą i Omegą.
Mimo to religijność jego wierszy daleka była od wyznaniowych deklaracji. „Nie jestem i nie chcę być posiadaczem prawdy.// W sam raz dla mnie wędrowanie po obrzeżach herezji” – pisał w późnym „Traktacie teologicznym”. Z drugiej strony już samo stworzenie takiego traktatu jest gestem znaczącym, idącym pod prąd tendencjom epoki.
Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być pierwsze.
A tym jest pojęcie prawdy. I właśnie poezja
swoim zachowaniem przerażonego ptaka
tłukącego się o przezroczystą szybę poświadcza,
że nie umiemy żyć w fantasmagorii.
Miłosz przez całe życie pozostawał niestrudzonym poszukiwaczem prawdy. Nawet jeśli to poszukiwanie było czasem błądzeniem po omacku, jego poezję wypełniała silna wiara w istnienie świata „za szybą”.
Rozłączone się złączy
Pod koniec życia poety mieliśmy w jego twórczości do czynienia ze szczególnym zagęszczeniem wątków związanych z wiarą. Doszły one do głosu zwłaszcza w wybitnym zbiorze „To” z 2000 r. i w wydanej dwa lata później „Drugiej przestrzeni”, z której pochodzi wspomniany „Traktat teologiczny”. W „To” pojawia się także wiersz „Oda na osiemdziesiąte urodziny Jana Pawła II”. Zaskakujący to tytuł jak na poetę „wędrującego po obrzeżach herezji”. Utwór zaczyna się od wyznania, w którym Miłosz faktycznie stawia siebie niejako na obrzeżu: „Przychodzimy do ciebie, ludzie słabej wiary”. Nie ma w tym jednak cienia przekory. Świadczą o tym następne wersy: „Abyś nas umocnił przykładem swego życia/ I oswobodził od niepokoju/ O dzień i rok następny”.
Poeta występuje w imieniu tych, którzy mając problem z wiarą, szukają umocnienia w osobie papieża. W wieku dwudziestym, który „zasłynął nazwiskami potężnych tyranów”, to właśnie Jan Paweł II niesie nadzieję, że „dzieje nie są zamęt, ale ład szeroki”. Miłosz, choć zalicza siebie do grona „wątpiących”, co do jednego nie ma wątpliwości: czystość, świętość papieża ma źródło w wierności Ewangelii. Kto wie, czy istoty posługi Piotra naszych czasów najcelniej nie dotknął pod koniec życia właśnie ten poeta, zwykle stroniący od jasnych religijnych deklaracji:
I nagle jakby czysty dźwięk dzwonu na jutrznię,
Twój znak sprzeciwu podobny do cudu,
Żeby zapytywano: jakże to możliwe,
Że wielbią Ciebie młodzi z niewierzących krajów,
Gromadzą się na placach głowa przy głowie,
Czekając na nowinę sprzed lat dwóch tysięcy.
W ostatnich tomach Miłosza dokonuje się więc spotkanie nieba i ziemi. To, co wcześniej wydawało się nie do pogodzenia, tutaj zmierza do szczęśliwego finału. Śmierć nie przeraża już tak jak dawniej, bo to właśnie po niej odsłoni się przed nami sens naszej egzystencji. Dlatego wszystko można zamknąć w prostej modlitwie:
Jasności promieniste,
Niebiańskie rosy czyste,
Pomagajcie każdemu
Ziemi doznającemu.
Za niedosiężną zasłoną
Sens ziemskich spraw umieszczono.
Gonimy dopóki żywi,
Szczęśliwi i nieszczęśliwi.
To wiemy, że bieg się skończy
I rozłączone się złączy
W jedno, tak jak być miało:
Dusza i biedne ciało.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.