Ikonę z rosyjskich rubieży do Sulisławic przywiozła branka wojenna Ogrufina. Od pierwszych lat obecności obrazu w kościele towarzyszyły mu niezwykłe wydarzenia i cuda.
Minęły już cztery wieki, odkąd maleńka ikona z sulisławskiego kościoła przyciąga tłumy pielgrzymów z całej okolicy. Nie tylko jej historia, ale i artyzm są niezwykłe i pełne tajemnic.
Obraz o dwu twarzach
Długo utrzymywało się przekonanie, że opisywany obraz to ikona Chrystusa z kręgu rusko-bizantyjskiego. Podczas gruntownej konserwacji Małgorzata Szuster-Gawłowska, konserwator krakowski, ostatecznie stwierdziła, że wizerunek jest gotyckim obrazem na lipowej desce, który był wieczkiem bursy podróżnej, dlatego ozdobiony jest z wierzchu i od spodu dwoma obrazami, które wraz ze skrzyneczką stanowiły całość.
– Rewers przedstawia wizerunek twarzy Chrystusa znany z Mandylionu św. Weroniki, ukazujący zmartwychwstałego Chrystusa jak w Manoppello. Na awersie, czyli wierzchniej stronie, artysta namalował wizerunek Męża Boleści. W tym przedstawieniu poraniony, cierpiący i umęczony Jezus Chrystus stoi w grobie, typu skrzyni sarkofagowej, i jest obejmowany przez cierpiącą Matkę, dlatego często obraz ten nazywany jest wizerunkiem Matki Bożej Bolesnej – tłumaczy ks. Kazimierz Sawościanik, proboszcz sulisławski.
Historycy sztuki sugerują, że to nie obraz boleści Chrystusa, ale radosnego momentu, gdy wychodzi z grobu jako zmartwychwstały. Uzasadniają to tym, że na wielu innych obrazach Matki Bożej Bolesnej Chrystus ma oczy zamknięte, jako nieżyjący, zaś na obrazie sulisławskim Jezus ma oczy otwarte, jako już zmartwychwstały. Stąd sugestie, aby ikonę nazywać obrazem Jezusa Miłosiernego i Matki Bożej Pocieszenia.
Gdzie jej nie było
Ci, którzy przybywają do Sulisławic, muszą podejść naprawdę blisko do ołtarza, aby zobaczyć mały obraz Matki Bożej trzymającej w ramionach umęczone ciało Jezusa. Jego wymiary (22 × 22 cm) tylko potwierdzają pierwotne przeznaczenie jako wieczka bursy kapelana wojskowego.
– Obraz naprawdę wiele podróżował. Nie tylko jako wieczko bursy, ale także jako osobista ikona. Pewnie podczas jednej z wypraw wojennych pozostał na rubieżach dawnej Rzeczypospolitej. Tam prawdopodobnie trafił do rąk ruskiego popa – opowiada proboszcz.
Jak przekazują kroniki, obraz na powrót do Polski przywiozła Egrafina lub Ogrufina, branka wzięta podczas wojny moskiewskiej w 1610 r. przez Wespazjana Rusieckiego, dziedzica Ruszczy. Mogła sama być córką popa i jako pamiątkę na drogę otrzymała małą ikonę. Wyszła potem za mąż za kościelnego z Sulisławic, Macieja Praklę. Po jej śmierci obraz przekazano do kościoła.
Pani sandomierska
– Jak można wyczytać w kronikach, od samego początku obecności obrazu w kościele towarzyszyły mu niezwykłe wydarzenia i cuda – opowiada ks. Stanisław Lasota, od wielu lat posługujący w sanktuarium. Gdy przegląda się opisy doznanych łask i cudów, zapisanych w pożółkłych kronikach, można mieć wrażenie, że pamiętnikarze ubarwiali przekazywane im opowieści. Jednak tymi wydarzeniami zainteresowała się władza kościelna. Biskup krakowski Andrzej Trzebnicki bardzo szybko wysłał do parafii specjalną komisję, aby zbadać wiarygodność dokonujących się niezwykłych rzeczy. W 1659 r. uznano obraz za cudowny i łaskami słynący.
Kolejne wieki przyniosły wzrost odnotowanych łask i uzdrowień, szczególnie w momentach tzw. morowego powietrza, czyli panujących epidemii, kiedy całe miejscowości, pielgrzymując do sanktuarium, doznawały uzdrowienia. Nie słabł także ruch pielgrzymkowy, który sprawił, że Sulisławice stawały się duchową stolicą rozległej diecezji sandomierskiej. Taka sytuacja sprawiła, że bp Marian Ryx wystąpił do papieża o pozwolenia na koronację obrazu. Wraz ze zgodą ojciec święty Pius X udzielił specjalnego miesięcznego odpustu jubileuszowego. Prowadzone wtedy statystyki pokazują, że codziennie przybywały tysiące pielgrzymów, a w sam dzień koronacji zebrało się blisko 200 tys. pątników.
Cudownie ocalony
Przez wieki doznający łask pielgrzymi pozostawiali w sanktuarium liczne wota jako dziękczynienia za doznane łaski. Kosztowności i ozdoby umieszczane przy ikonie stawały się potencjalnym celem złodziei. Pierwszej kradzieży i profanacji obrazu dokonano w czasie ostatniej wojny. Kolejnej kradzieży dokonano w 1992 r. Do dziś jest zagadką, jak 28 października obraz zniknął z ołtarza. Cudowne lub, jak chcą inni, zagadkowe i niewyjaśnione jest także jego odnalezienie. 17 marca 1994 r. proboszcz parafii św. Barbary w Warszawie otrzymał od nieznajomego mężczyzny zawiniątko, w którym był obraz odkupiony przez niego na bazarze, który, jak twierdził, pochodził z sulisławskiej świątyni. Podjęte przez policję na nowo śledztwo nie dało jednak odpowiedzi, jak obraz zaginął i od kogo został odkupiony.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.