Wywiad rzeka z kapelanem górników.
Probostwo parafii Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła w Jastrzębiu było dniem i nocą otwarte dla parafian, górników, „solidarnościowców”. Nie na zasadzie dworca kolejowego. Raczej domu, miejsca niezliczonych spotkań i rozmów. Nad tym czuwał proboszcz ksiądz prałat Bernard Czernecki.
Zżyma się, gdy jest porównywany do prałata Jankowskiego. Niezbyt się lubili. Ks. Czernecki miał żal do prałata z Gdańska, że gdy w 1990 roku zjawił się w Jastrzębiu-Zdroju u boku kandydującego na prezydenta Lecha Wałęsy, to z ambony „Na Górce” chciał mówić Ślązakom, że nie mają honoru; że w 1980 roku za późno poparli strajki na Wybrzeżu. A dla kapelana górników to było nie do przyjęcia. Nie dość, że jakiś „cudzy” ksiądz się panoszy w jego parafii, to jeszcze śmie wytykać Ślązakom tchórzostwo i brak honoru! A ks. Czernecki jest przekonany, że to właśnie przystąpienie górników z Jastrzębia do strajków w 1980 roku, a potem całego Śląska (blisko 50 kopalń zaprzestało wtedy fedrowania) było czynnikiem, który miał ogromny wpływ na podpisanie porozumień na Wybrzeżu, na rozmowy władz z rodzącą się „Solidarnością”.
„Także w sierpniu 1988 roku samotny jastrzębski protest (w tym strajk głodowy górników z kopalni „Moszczenica” – przyp. A.P.) musiał robić wrażenie. (…) Ten strajk miał wielki udział w budowaniu Okrągłego Stołu” – mówi ks. Bernard na kartkach książki „Wiarą i węglem ciosany”.
Wywiad rzekę zredagowali Jan Dziadul i Marek Kempski. Pochłania się go jednym tchem. 85-letni ks. Czernecki okazał się wdzięcznym rozmówcą. Spełnieniem marzeń każdego dziennikarza. Odprężony, szczery do bólu, dysponujący wspomnieniami, których słucha się z wypiekami na twarzy. Nie trzeba było wielu próśb, by chętnie opowiedział o słynnej „kłótni” z prałatem Jankowskim.
„Eee tam, żadna kłótnia. (śmiech) To raczej inne charaktery z nas wylazły (…). Ale wtedy, jesienią 1990 roku, Jankowski mnie rozsierdził (…). Chciał się zagospodarować »Na Górce«. – Mszę odprawię – mówi do mnie. Dodaje, że temat kazania już ma – wytknie Ślązakom brak honoru (…). No to mnie poniosło (…). Stop! Żadnej Mszy. To się obraził i nawet na kolację nie przyszedł. Zdjęcia swoje przed kościołem podpisywał...”.
Pikantnych szczegółów, jak widać, ks. Czernecki autorom książki nie szczędził. Toczy się rozmowa o dzieciństwie małego Bernarda – chłopca z Kobióra. O ojcu górniku, który nigdy nie zaklął i z radzieckimi jeńcami chlebem się dzielił; matce, na wspomnienie której nadal wzruszenie łapie go za gardło, niemieckiej szkole, w której „na dzień dobry” oberwał za sabotaż, i o marzeniach o aktorstwie.
„Maturę zdałem, papiery złożyłem do szkoły teatralnej w Łodzi. Już szykowałem manatki na wyjazd, już się widziałem w teatralnym ogródku... I w jednym momencie postanowiłem: to nie dla mnie” – wspomina.
Znalazł się w Śląskim Wyższym Seminarium Duchownym w Krakowie. To miasto go oczarowało. Poznawał ludzi, prowadził długie rozmowy z kamedułami na Bielanach. Pochłaniał książki, zgłębiał wiedzę teologiczną i coraz bardziej umacniał się w powołaniu. Przełomowym momentem była przyjaźń młodego kleryka z nieco starszym alumnem Franciszkiem Blachnickim.
„Znaleźliśmy wspólny język. Poznałem jego fascynujące życie (…). Mszę prymicyjną odprawiał w Tarnowskich Górach – byłem jedynym seminarzystą, który dostał na nią zaproszenie (…). Sami widzicie, jak się tym chlubię (…). Jego proces beatyfikacyjny jest jeszcze w toku (…), ale dla mnie od dawna jest błogosławionym, a kiedyś – będzie świętym”.
Kiedy w 1954 roku opuszczał mury seminarium i w Piekarach Śl. przyjmował święcenia, nie mógł wiedzieć, jak niezwykła droga kapłańska go czeka. „Czy była niezwykła? Niezwykły był czas, w którym przyszło mi służyć” – odpowiada. Od ciemnej stalinowskiej nocy w Katowicach-Brynowie, przez „paskudne” lata PRL-u, brutalnie gaszone górnicze strajki w Jastrzębiu-Zdroju, aż po „odzyskanie wolności” w 1989 roku.
Przez całe życie stał na stanowisku, że „Kościół na Śląsku to zna, że kapłan był zawsze z robotnikiem, zawsze był z ludem, nigdy robotnika nie zdradził, z robotnikiem cierpiał, brał go w obronę. Dlatego na Śląsku robotnik nie odszedł od Kościoła, ani od Boga, ani od kapłana”.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.