O tej książce się mówi. Na tych, którzy ją przeczytali zwykle robi wielkie wrażenie. Publikujemy przedmowę i jeden fragment zachęcając do lektury całości
osiemnaście lat
Odkrycie istot pozaziemskich
Jean-Marie to dziwny facet. Jest ze mną na stażu z murarki nowoczesnej w Compiegne. Włosy mu się kręcą na wszystkie strony. Ma muskulaturę z supermarketu - można by rzec, że jest zbudowany z zapałek. Wiecznie ma na sobie marynarski tee-shirt w białe i niebieskie paski. Chyba się w nim urodził. Na plaży w Merlimont robi na drutach swetry dla przyjaciół, powtarzając materiał z dziedziny zbrojonego betonu. Ale przede wszystkim rozświetlają mu się oczy, kiedy mówi o Bogu - a mówi o nim często, to jego konik - zupełnie, jakby zapalił skręta.
Szczerze mówiąc, zastanawiam się, co on do cholery robi w budownictwie, ze swoim wyglądem artysty w aurze mistycznej.
Kiedyś na dziedzińcu wokół niego zbiera się grupka osób. Jean-Marie, jak zwykle, płomiennie mówi o Bogu. Wszyscy są pod wrażeniem. Wkurza mnie, że facet ukradł mi moje gwiazdorstwo, zwłaszcza z takim tematem. Podchodzę do niego:
- Twierdzisz, że Bóg przyszedł na ziemię dla ludzi biednych?
Odpowiada: „Och, tak”, z tym swoim płomiennym spojrzeniem.
- Dla wszystkich biednych?
- Tak, dla wszystkich biednych...
- A gdzie był twój Pan Bóg wczoraj?
- ...
- Czytałeś gazetę?
- ...
- Kobieta, która dostała czternaście ciosów nożem? A pobite i zgwałcone dziecko? Gdzie był wtedy ten twój Pan Bóg od biednych ludzi? Na wakacjach na Balearach?
Świętoszek milczy. Rozkoszuję się, że udało mi się wrzucić kamyk do jego stawu. Już jestem przekonany, że raz na zawsze zamknąłem mu gębę. Jednak nie, znowu zaczyna mówić. Wcale nie pęka, dalej z pasją mówi o swojej wierze. Twierdzi, że Bóg szaleńczo kocha każdego z nas, oto Dobra Nowina, i że on, chrześcijanin, ma obowiązek rozpowszechniać to oświadczenie miłości.
Zapewnia także, że Chrystus płacze z tymi, którzy płaczą, i że jego Chrystus na krzyżu wziął na siebie wszystkie cierpienia. Wszystkie ludzkie zdrady. W szaleńczym akcie miłości. Jego zmartwychwstanie zwiastuje dla nas szczęście wieczne. I dalej w tym stylu. I jeszcze mnóstwo innych, niezrozumiałych słów.
Jean-Marie mówi bebechami. Człowiek, słuchając go, jakoś dziwnie się czuje. Ten odważny chrześcijanin, który w przeciwnościach nie opuszcza swojego Boga, denerwuje mnie i podoba mi się jednocześnie. Nie ucieka z areny, kiedy ktoś wypuści z klatki lwy sprzeciwu. Nie olewa swojego słowa.
Ten chłopak nie jest podobny do innych. Intryguje mnie. Odbieram, że przenika go jakiś wewnętrzny wymóg, radość, głęboki spokój, że stawia przede mną znaki zapytania.
Ale w tym okresie nie ma Boga w moim notesie z adresami. Będąc w gównie po uszy, wielokrotnie zwracałem się do Nieznanego Boga, do Wszechpotężnego Ratownika... Nikt nie zszedł z nieba. Bite i porzucone dziecko, chory umierający w samotności, rodząca kobieta, mężczyzna, po wypadku, którego życie ulega gwałtownej przemianie, wszyscy wzywają na pomoc Najwyższą Istotę, nawet jeżeli nie nazywają jej Bogiem.
Wołałem o pomoc. Nikt nie odpowiedział. Zaliczyłem Boga do nieobecnych abonentów.
Jean-Marie pociąga mnie i odpycha jednocześnie. Lubię go prowokować, zapędzać w kozi róg. Kiedy pewnego dnia stuka do moich drzwi, rzucam w niego nożem, którym akurat trenuję. Wbija się w drzewo, niedaleko jego ręki. Ja się śmieję, on trochę mniej. On jest nieco zbity z tropu, a ja jestem dumny ze swojego wygłupu. Nie brak mu odwagi. Przychodzi następnego dnia z wizytą. Ten facet ma jaja.