Na plan przychodzi tak jak jej najwygodniej – w sukience i szpilkach. Żeby nie myśleć o wyglądzie, ale pracy. – Wiem, że jeden film nie zmieni świata – mówi Magda Piekorz. – Ale jeśli komuś coś drgnie w sercu, to już wiele.
Te szpilki nosi tak jak jej mama Maria, bo obie mają stopy o wysokim podbiciu. Dziś mówi, że włożyła sandałki na płaskim obcasie, a ja widzę, że mają dobrych kilka centymetrów. Zmieniła je na adidasy może dwa razy. Raz to było w Bośni, kiedy kręciła dokument o ekshumacjach ciał pomordowanych muzułmanów. Drugi raz w Chorwacji, w czasie warsztatów dokumentalnych, w trakcie pracy nad filmem o dzwonniku Gigi – jedynym mieszkańcu opuszczonej wioski. Przeszła wtedy prawdziwy kurs przetrwania – spanie na podłodze, korzystanie z toalet, w których były tylko dziury w podłodze. – Pojechałam jak na wycieczkę: z walizką na kółkach i dziesięcioma sukienkami – wspomina.
Te sukienki pasują do jej włosów i delikatnej twarzy. Mogłaby grać w filmach piękne kobiety z oczyma wiecznie zdziwionych dziewczynek. Na przykład ulubioną hrabinę Oleńską z „Wieku niewinności” Martina Scorsese. – Ona wyprzedza epokę, idzie gdzieś naprzód, zamiast zwyczajnie żyć – opowiada. Marzy o epickim filmie kostiumowym. – Od kobiet z przeszłości różnimy się tylko strojem i kontekstem życia, ale w głębi jesteśmy takie same – uważa. – Nasze namiętności się nie zmieniły. Kiedy oglądam film, którego akcja rozgrywa się w XIII czy XV wieku i dotyczy on człowieka, to znaczy, że dotyczy i mnie. Ma przekonanie, że człowieka lepiej można poznać poprzez film niż w życiu. – Bo film skupia naszą uwagę na jakimś bohaterze i wtedy naprawdę możemy się z nim spotkać – wyjaśnia. Po „Czyż nie dobija się koni” Sydneya Pollacka, „Kabarecie” Boba Fosse’a, „Kinie Paradiso” Giuseppe Tornatore, przy którym zawsze płacze, i wszystkich filmach Antonioniego, lepiej rozumie siebie. – To tak jakbym zobaczyła się z boku, wtedy łatwiej powiedzieć, co robię dobrze, co źle.
W roli głównej
Od dziecka chciała być aktorką, bo wydawało jej się, że to właśnie aktorzy stwarzają świat, który widzi na ekranie. Sama lubiła grać rolę główną przed ukochanymi dziadkami Tenią i Jasiem – rodzicami mamy. Jeździła do nich do Będzina, a oni pozwalali jej zamieniać się w księżniczkę albo kucharkę. Na podłodze rozsypywała mąkę, mieszała ją z jajkami i piekła ciasto. Albo przebierała się w wymyślne stroje. Dziadek zbudował jej na działce domek o wdzięcznej nazwie „Magdusia”. – Byłam typową rozpieszczoną jedynaczką – uśmiecha się. – Dostałam wtedy zapas miłości na całe życie. Wieczorami na swoim polowym łóżku czekała, aż dziadkowie zasną, i do końca programu oglądała filmy – „Życie Kamila Kuranta”, „Zaklęte rewiry”, „Marco Polo”, „Michał Strogow – kurier carski”.
Pierwszy raz do kina poszła z tatą Januszem. Obejrzeli „King Konga”. Do dziś dom – bazę do wszystkich wypadów w świat – ma w Katowicach-Bogucicach, najstarszej dzielnicy miasta. Zamieszkali tam od jej dzieciństwa, blisko kopalni „Katowice”, gdzie znalazł pracę jej tata po krakowskiej AGH. Mama prowadziła zajęcia w Zakładzie Dziennikarstwa Uniwersytetu Śląskiego. A Magda stawiała pierwsze kroki w kółku teatralnym katowickiego Pałacu Młodzieży, zwyciężała w konkursach recytatorskich, prowadziła programy w regionalnej telewizji. A potem... nie dostała się do szkoły teatralnej. Właściwie zdawała do wszystkich po kolei. Brała lekcje dykcji, uczyła się w studium aktorskim Doroty Pomykały. Ale nie poznali się na niej ani Globisz, ani Stuhr. – Całe szczęście, bo byłabym złą aktorką – śmieje się. – Lubię czuwać nad całością, a tak stale zwracałabym uwagę innym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.