Dlaczego biblioteka jest miejscem chwały Boga, a dokładniej miejscem, w którym człowiek winien błogosławić Bogu w akcie dziękczynienia?
Stoi przede mną trudne zadanie. Mówić o bibliotece uniwersyteckiej, to w jakimś sensie mówić o istocie samego uniwersytetu; choć zapewne sam kształt biblioteki uległ wielu przemianom, pojawiły się nowe nośniki konkurujące z tradycyjną książką i materiał przestał być w sensie dosłownym materialnie "gromadzony" w murach biblioteki, pozostała ona miejscem dla uniwersytetu najistotniejszym. To w niej spątują się drogi, którymi wędrują ludzie studiujący. Nie chciałbym więc mówić o sprawach technicznych związanych z biblioteką, o jej historii ani o ewolucji jej charakteru; nie czuję się też na siłach, aby próbować określić drogi jej dalszej ewolucji. Podejmuję zadanie znacznie skromniejsze.
Chciałbym pochylić się nad jednym tylko zdaniem, które znalazłem przed laty i które od tego czasu zachowuje dla mnie ciemny, tajemniczy blask. To wers z meandrycznego (niektórzy powiedzieliby nawet "szalonego") poematu Jubilate Agno, jaki angielski poeta o trudnym losie, Christopher Smart napisał w latach 1759-1763. A zdanie to brzmi: For I bless God in the libraries of the learned and for all the booksellers in the world, co pozwalam sobie dość swobodnie przełożyć w następujący sposób: "Dzięki czynię Bogu w bibliotekach mężów uczonych i za wszystkich księgarzy świata". Odkładając "księgarzy" na inną okoliczność, chciałbym jedynie zastanowić się dlaczego biblioteka jest miejscem chwały Boga, a dokładniej miejscem, w którym człowiek winien błogosławić Bogu w akcie dziękczynienia?
Ale zanim zadamy to pytanie, trzeba uprzedzająco powiedzieć, że Smart nie ma na myśli każdej biblioteki, lecz tę, która należy do "ludzi uczonych" (the learned), przy czym nic nie mówi o rodzaju zbiorów pomieszczonych w owej bibliotece, ani też nie precyzuje, kogo nazywa owymi "uczonymi". Można zatem domniemywać, że miano człowieka uczonego nie zawisło od formalnego wykształcenia, ani od stopni uzyskanych w jego trakcie, podobnie, jak biblioteka, o której mowa nie dlatego jest własnością człowieka uczonego, iż zawiera wyłącznie szczególnie "uczone" księgi. Wyciągamy stąd wniosek następujący, który przygotowuje dalsze rozważania: tak, jak biblioteka nie staje się "naukowa" tylko z tytułu charakteru zbiorów, tak i człowiek nie nabiera mądrości z racji zajmowanego w hierarchii uniwersyteckiej stopnia, a zatem - w dalszej konsekwencji - "biblioteka uczonych" staje się taką w istotnym sensie niezależnie od profilu zgromadzonych ksiąg, natomiast decyduje tutaj sposób korzystania z owych zbiorów, czyli rodzaj relacji między czytelnikiem a książką. To on (a nie racje administracyjne) nadaje zarówno człowiekowi, jak i bibliotece status "uczoności". Oto ważka kwestia dotycząca biblioteki: może najistotniejsze dla owej instytucji jest nie tyle CO, ile JAK?
Nie negując w żadnym razie logiki gromadzenia książek pod kątem ich przydatności, może warto zastanowić się nad tym JAK korzystamy z tych zbiorów i JAK sama biblioteka traktuje swoich czytelników? Może takie jest serce zjawiska zwanego biblioteką? Może warto przywołać tutaj Leopolda Tyrmanda, który w swej świetnej, wydanej w 1957 roku, tuż po słynnej odwilży, książce o jazzie tak właśnie prezentował najważniejszy walor i źródło energii tej muzyki. Komentując przykład młodego człowieka wychowanego na Chopinie i Mozarcie, który doznawszy olśnienia pierwszymi po odwilży jam-sessions wróciwszy do domu wykrzykiwał do zgorszonych rodziców: "Słuchajcie, jak oni grają! Nie wyobrażacie sobie, jak oni grają...". I dalej już sam Tyrmand: "Tym okrzykiem, nie zdając sobie z tego sprawy, prezentował najdoskonalej samą substancję zjawiska, jądro jazzowego fenomenu, sens muzycznego wydarzenia. Nie starał się określić CO muzycy grają, nie to było dlań ważne, natomiast zachwycał się tym, JAK grają". Owo JAK biblioteki ma dla nas znaczenie zasadnicze.
Po tym przygotowaniu powróćmy do naszego pytania - dlaczego biblioteka jest miejscem chwały Boga i uczyńmy pierwszy krok w naszych rozważaniach mówiąc, biblioteka jest dziękczynieniem. Przypomina to o znanej metaforze mówiącej, iż uczelnie i biblioteki to "świątynie" wiedzy. Wiele przetrwało z tej świątynnej atmosfery w architekturze dawnych bibliotek i w nakazanych w niej obyczajach (nie mówić głośno, nie pić i nie jeść, zachowywać regulamin, który jest odpowiednikiem 10 przykazań). Gdy w 1785 roku Etienne- Louis Boullee, wizjoner architektury oświeceniowo-klasycystycznej, projektuje (nigdy nie wybudowaną) bibliotekę królewską, czyni to nadając jej kształt wielkiej (100 na 30 metrów) - jak sam mówi - "bazyliki", w której na czterech poziomach umieszcza książki. I jak mówi współczesny komentator tego zamierzenia: "cel jest jasny - przestrzeń w postaci bazyliki i przeznaczona na lekturę ma przywrócić święty charakter, utracony przez budowle eklezjastyczne; studiowanie jest niczym podróż między książkami, znaczona marszem i chwilami postoju, samotną lekturą i subtelną rozmową".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.