Dlaczego biblioteka jest miejscem chwały Boga, a dokładniej miejscem, w którym człowiek winien błogosławić Bogu w akcie dziękczynienia?
Z tej perspektywy biblioteka jest wynikiem swoistej mediacji między władzą a czytającą jednostką. Skarga Johna Ruskina z połowy XIX wieku jest naszą skargą: "Cóż jako naród obchodzą nas książki? Jak myślicie, ile wydajemy na nasze biblioteki publiczne i prywatne, w porównaniu z tym, co wydajemy na nasze konie?". Nieustanny żal na zbyt małe dotacje na książki i kulturę odnosi się z pewnością do realiów ekonomicznych, ale jest w nim również i inne napięcie. Między tym, co należy do sfery decydentów, do kręgu władzy, której atrybutem jest planowanie i kontrola, ścisła reglamentacja i dyscyplina katalogu. Tak bibliotecznego, jak i katalogu wydatków państwa. Z drugiej zaś strony jest pragnienie tych, którzy wiedzą, iż myślenie wymaga wolności poza planowaniem, że tworzenie nie poddaje się rygorom i ściśle wytyczonym marszrutom. Ci, którzy oszczędzają na książkach mają szlachetne cele - obliguje ich dyscyplina budżetu i realność pieniądza. Ci, którzy chodzą do bibliotek mają cel równie szlachetny, choć odmienny - chcą wyjść poza schemat i katalog, zagubić się, a do tego potrzebny jest dostęp do wielu książek. Biblioteka to kompromis między czytelnikiem i władzą, kompromis, w której każda ze stron ma swoje dobre racje. A zatem biblioteka, to szkoła demokracji.
Metaforze dwóch muzycznych stylów możemy nadać inną postać, znów powracając do myśli Weil. Są dwie fizyki biblioteki. Jedna, którą nazwalibyśmy Newtonowską, i ta przedstawia bibliotekę jako doskonale uporządkowaną całość, zbiór, z którego wybieram z góry jedną rzecz, jedną książkę, która swoją grawitacją przyciąga mnie do siebie. To tytuł, którego szukam, i po który przychodzę do biblioteki, wcześniej wytropiwszy go w katalogu. Nie ma nic innego prócz tej książki; nie mogę wydostać się spod jej przyciągania, tylko do niej zmierzam. Ale jest i druga fizyka, którą opisuje tao. Pisze Weil: "Tao działa bez wysiłku. Newtonowska grawitacja natomiast zawiera siłę". Tao opisuje mechanikę zachodzenia rzeczy i zjawisk, które pojmujemy nie jako poddane naszej woli; rzeczy stają się na własnych prawach, a ja jestem tylko jedną, kolejną okolicznością, jeszcze jednym elementem w grze stawania się świata. Tao, to przyzwalające niedziałanie.
Ta właśnie fizyka tao jest najpiękniejszym doświadczeniem biblioteki: wchodząc między regały jeszcze gnany Newtonowską siłą grawitacji poszukiwanego tytułu (tej książki przecież szukam, to ten numer muszę wyłowić spośród tylu innych), nagle wkraczam w inny świat - w nim działa już tao, dzięki któremu mogę obdarzyć uwagą inne książki. Już nie przyciąga mnie ta jedna, co nie znaczy, że traci ona znaczenie. Nie, pozostaje dla mnie ważna, ale traci swoją grawitację i prawo do wyłączności; teraz mogę gościnnie przyjąć wszystkie inne tytuły, które napotkam, i w efekcie siadam do stołu nie z jedną lecz z naręczem książek. I już myślę inaczej, nie tak jak jeszcze przed chwilą myślałem, już nie jedna myśl, ale cała ich wiązka. Nie jedna gwiazda, lecz migotliwa konstelacja. Jak 48 pouczenie z księgi Tao te king: "Gdy oddajecie się nauce, wasza wiedza z każdym dniem się powiększa. Gdy oddajecie się wcielaniu zasad tao, wasze pragnienie zdobycia wiedzy z każdym dniem się zmniejsza. Nie działacie, a mimo to nie ma niczego, co by nie było zdziałane" (przeł. T. Żbikowski). Dzięki czynię Bogu w bibliotece, bo tam Newton i tao splatają się w jeden węzeł. To, co moje i zaplanowane jest gruntownie modyfikowane przez to, co przygodnie napotkane, co przypadkowo, i przez co, życie nabiera smaku i urody.
Nic nie ma zatem dalszego od sądu, na który możemy się napatoczyć, a który utrzymuje, że bibliotekarze spędzają życie wśród książek i są przez to odcięci od życia, jakby kurtyna bibliotecznego kurzu przesłoniła im świat. Wręcz przeciwnie, to oni szukając konkretnego tytułu natrafiają przecież na to, co jest samym życiem - przypadkowe znalezisko, przygodna książka, którą pewnie także wezmą do ręki, i która - być może - podpowie im niespodziewane cenne spostrzeżenie. Przygodność łamiąca sztywne ramy naszych oczekiwań i planów stanowi o urodzie życia, które jest i pozostanie dziełem przypadku. "Tristramie Shandy, jesteś dziełem błahego przypadku", to zawołanie Lawrence'a Sterne'a odsłania się teraz jako podsumowanie filozofii biblioteki: symbol przemyślanego ładu pozwala docenić swoją doskonałość w chwili, gdy rozpada się ściśle przewidziany porządek. To bibliotekarz żyje na granicy tych dwóch światów, tych dwóch fizyk (i dwóch muzycznych stylów), i przez to jest tym, który rozpoznaje wielokierunkowość i przygodność biegu świata (seria zamówień książek rzadko zapewne zawiera dwie pozycje dotyczące tej samej dziedziny - już samo obcowanie z czytelnikami książek i ich zamówieniami odsłania mnogość i nieprzewidywalność sposobów myślenia o świecie).
***
Powyższy tekst profesora Tadeusza Sławka pochodzi z "Gazety Uniwersyteckiej UŚ" - miesięcznika Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.