Już nie musi przedstawiać się jako dziecko swoich rodziców, nie musi być postrzegana przez pryzmat gościnnych występów z tym i owym. Mika Urbaniak przemówiła – a raczej pięknie zaśpiewała – wreszcie własnym głosem, na solowym debiucie zatytułowanym „Closer”.
Skąd ta niepewność? Powinnaś być zwierzęciem scenicznym, powinnaś to mieć w genach.
Mój ojciec zaczął grać, gdy miał cztery lata. Dzisiaj jest na takimi niesamowitym poziomie technicznym… Mama zresztą też. Myślałam więc, że to, co robię, nie wystarczy, bo daleko mi jeszcze do ich poziomu.
Przymierzałaś zbyt duże buty?
Dokładnie tak.
A rodzice nie próbowali cię jakoś ośmielić?
Oczywiście, zawsze mnie wspierali. Powtarzali, że powinnam być sobą, bawić się muzyką, dużo koncertować, wierzyć w siebie i nie podchodzić do własnej twórczości zbyt krytycznie. Namawiali mnie na przykład do tego, żebym jak najszybciej wydała pierwszą płytę, żebym od razu mogła zająć się następną, i następną, i następną… Nawet kiedy zdarzało mi się zafałszować, ojciec mówił, że złe nuty są piękne, że część uroku pewnych wokalistów polega właśnie na śpiewaniu obok. Erykah Badu prawie cały czas śpiewa pod dźwiękiem i taka odwrotność perfekcjonizmu ma swój urok.
Nie wszystkie rady rodziców wzięłaś sobie do serca, a już na pewno nie zastosowałaś się do zalecenia, żeby jak najszybciej wydać debiutancki album.
Kiedy miałam 19 lat nagrałam demówkę, z ojcem i Michałem Sękiem. Pojechaliśmy do Sony i od razu dostałam kontrakt. Bałam się jednak, że muzyczny biznes mnie porwie, że wpadnę w jakieś straszne nałogi i że to wszystko mnie wykończy. Bałam się, że będę słuchać wszystkich rad – tak mam się ubierać, tak śpiewać, a to i to robić… Czułam, że jestem na to jeszcze zbyt delikatna i wycofywałam się. Chciałam, żeby moje doświadczenie z muzyką zaczęło się od mniejszych kroków, na płytę było za wcześnie. Potem długo nie wiedziałam z kim nagrywać, albo ciągle zmieniałam zdanie. Dochodziły jeszcze różne sytuacje osobiste. Na przykład zakochiwałam się w kimś, kto miał ze mną pracować, a potem zrywaliśmy ze sobą i mój producent znikał. (śmiech) Śmiejemy się, że na premierę zamówimy ogromny tort z napisem: „Nareszcie”.
Nie wierzę, że 10 lat temu chciałaś nagrać taką samą płytę, jak dzisiaj. Jak to ewoluowało?
Wszystko zależało od tego, z kim akurat pisałam muzykę. Kiedyś chciałam nagrać płytę jazzową, później myślałam o materiale mrocznym i elektronicznym, była też opcja hiphopowa. W kwietniu ubiegłego roku nawiązałam współpracę z Troy’em i zaczynaliśmy praktycznie od zera. Wybrał dwie piosenki z tych, które napisałam wcześniej, ale poza tym, wszystko było świeże.
Skąd wytrzasnęłaś Troy’a Millera, producenta płyty?
Troy jest przede wszystkim perkusistą. Dwa lata temu przyjechał do Polski na trasę z moim ojcem. Śpiewałam na tych koncertach, więc mieliśmy okazję się poznać. Opowiedziałam mu, że od dawna mam kontrakt, rozmawialiśmy o muzyce. Później pisał do mnie, pytał czy już byłam w wytwórni, czy prace nad płytą idą naprzód. Kiedy współpraca z muzykami na miejscu nie doszła finalnie do skutku, zaczęłam jeszcze raz myśleć o kimś, kto pomógłby mi jako producent muzyczny, ktoś kto odciążyłby mnie w doborze muzyków i całym procesie powstawania płyty. Postanowiłam spróbować z kimś z zewnątrz, z innego kraju, z innym podejściem. Zadzwoniłam więc do Troy’a i zapytałam, czy nie chciałby się zająć produkcją mojej płyty. Nie słyszałam tego, co produkował wcześniej, ale po tym jak grał i jaką jest osobą, uwierzyłam, że na pewno coś z tego wyjdzie.
Dlaczego album, nad którym pracowałaś z Janem Smoczyńskim, Krzysztofem Pacanem i Robertem Cichym nie został ukończony?
Okazało się, że mieliśmy na tyle odległe od siebie wizje muzyczne, że postanowiliśmy zakończyć współpracę, a ja zaczęłam od nowa prace nad płytą .
Czemu nie zdecydowałaś się zaprosić do współpracy przy debiucie Andrzeja Smolika? Śpiewałaś na wszystkich jego płytach jako gość, teraz role mogłyby się odwrócić.
Wszyscy mnie do tego namawiali: siostra, mama… Wszyscy mówili, że to byłoby najfajniejsze, bo on mnie zna i rozumie. Długo się zastanawiałam i byłam bardzo blisko podjęcia tej decyzji. Postanowiłam jednak zrobić coś nowego, zaryzykować, nauczyć się czegoś od innego producenta. Cenię Andrzeja i szanuję. On chce robić dobrą muzykę, umie wydobyć z artysty to, co piękne. Mam jednak wrażenie, że zawsze mogę wrócić do współpracy z nim, że Smolik mi nie ucieknie. (śmiech)