Jeden z najważniejszych westernów - a może nawet i najlepszy film z tego gatunku - w historii kina.
Ktoś kiedyś napisał, że nakręcone w 1959 roku „Rio Bravo” „uzasadnia istnienie Hollywood”. I coś w tym jest. Kult gwiazd, tradycyjne wartości, wiara w „amerykański sen”, wierność gatunkowym regułom… - wszystko to oglądamy tu na ekranie. I spora w tym zasługa reżysera filmu, Howarda Hawksa.
Hawks swoje pierwsze filmy kręcił jeszcze w latach ’20. Z czasem stał się prawdziwą ikoną Fabryki Snów i jednym z najważniejszych twórców złotej ery Hollywood. To właśnie on dał nam „Człowieka z blizną” (pierwsze arcydzieło kina gangsterskiego?), genialny, noirowski „Wielki sen”, kapitalną komedię muzyczną „Mężczyźni wolą blondynki”, monumentalną, sandałową „Ziemię faraonów”, czy właśnie „Rio Bravo”, którym, na swój sposób, polemizował z Fredem Zinnemannem i jego szokującym „W samo południe”.
Zinnemann w swoim westernie rozprawiał się tak naprawdę z senatorem Mc Carthy’m i jego Komisją do Badania Działalności Antyamerykańskiej (ukazał na ekranie panujący wówczas w amerykańskim społeczeństwie lęk - lęk paraliżujący zwykłych obywateli - oraz atmosferę strachu, uniemożliwiającą im przeciwstawienie się złu). Tacy właśnie są mieszkańcy westernowego miasteczka z filmu Zinnemmana, którzy wolą się nie narażać, nie mieszać, „niestety nie mogą pomóc” osamotnionemu szeryfowi…
Amerykańskie tchórzostwo? Dla Hawksa coś nie do pomyślenia. Stąd też jego odpowiedź: „Rio Bravo”, w którym bohaterski stróż prawa (grany oczywiście przez Johna Wayne’a) też początkowo nie ma łatwo. Z czasem jednak uda mu się zgromadzić grupkę sojuszników (zwykłych, przeciętnych ludzi), wspólnie z którymi pokona nękających miasto bandytów.
A więc swoisty, westernowy pean na cześć amerykańskiego społeczeństwa? Poniekąd tak, choć trzeba też zauważyć, że Hawks nie ukrywa problemów, z jakimi zmagają się jednostki. Ot chociażby uzależnienia. Otóż jeden z pomocników szeryfa, grany przez Deana Martina, ma poważny problem z alkoholem. Jego rola to bez wątpienia najbardziej poruszająca kreacja w tym filmie, choć pamięta się ją także z kultowej piosenki „My Rifle, My Pony and Me”, którą wykonuje wspólnie z Ricky Nelsonem - bardzo popularnym wówczas piosenkarzem, idolem nastolatek.
Niezapomniane ekranowe kreacje stworzyli tutaj także Walter Brennan (jako przezabawny, podstarzały, zrzędliwy zastępca szeryfa), czy piękna Angie Dickinson, której w końcu uda się usidlić Johna Wayne’a. Zanim jednak do tego dojdzie, w dialogach między nimi będzie „iskrzyło” – co ciekawe, niemal identycznie, jak w najlepszych filmach z Bogartem i Bacall. Takich jak „Mieć i być”, czy wspomniany już „Wielki sen”. Filmach, które oczywiście także reżyserował Howard Hawks.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...