Komediowy majstersztyk Louisa de Funes i pierwszy z całej serii kultowych filmów.
Nakręcił go w 1964 roku Jean Girault, twórca, który z de Funesem pracował już wcześniej (m.in. przy takich komediach, jak „Szczęściarze”, „Koko”, czy „Napad na bank”). Ale to właśnie „Żandarm…” okazał się być jego największym reżyserskim osiągnięciem. Łącznie w latach 1964-1982 powstało sześć części przygód cholerycznego sierżanta Ludovica Cruchot, który spotykał m.in. kosmitów, przechodził na emeryturę, żenił się, czy jechał do Nowego Jorku.
Pomysł na pierwszą część wziął się, jak to często bywa, z życia. Scenarzyście Richardowi Balducciemu skradziono w Saint-Tropez kamerę. Gdy udał się na miejscowy posterunek, by zgłosić kradzież, usłyszał, że owszem, żandarmi wiedzą, kto jest złodziejem, ale... trzeba by go złapać na gorącym uczynku. Absurdalna odpowiedź tak zdumiała scenarzystę, że postanowił napisać scenariusz o niezbyt rozgarniętych stróżach prawa. Nie spodziewał się jednak, że stworzy jeden z największych przebojów w dziejach europejskich kinematografii.
Oczywiście ogromna w tym zasługa aktora, który wcielił się w tytułową rolę. Louis De Funes występował w filmach już od roku 1946, ale dopiero rok 1964 okazał się być dla niego przełomowym. To właśnie wtedy na ekranach pojawił się „Żandarm z Saint-Tropez”, a także „Fantomas”, gdzie - co ciekawe – również zagrał cholerycznego policjanta, komisarza Juve.
Wróćmy jednak do Ludovica Cruchot. Mściwego złośnika, nieustannie dyscyplinującego i musztrującego swych podwładnych oraz podlizującego się przełożonym. Postaci niczym z farsy, kreskówki, czy sztuki Moliera.
Dzięki nieodłącznemu kepi, to bohater równie rozpoznawalny, jak paradujący w meloniku włóczęga Charliego Chaplina. A trzeba wiedzieć, że Chaplin był wielkim mistrzem de Funesa, którego gagi francuski komik wielokrotnie „cytował”, przerabiał i wplatał do swych filmów.
Po latach zaś to de Funes stał się wzorem, bo przecież postacie grane przez Christiana Claviera momentalnie kojarzą się z defunesowskim nerwusami i krzykaczami, zaś nakręcony w 2010 roku film „Nic do oclenia” z Dannym Boonem w roli głównej to nic innego, jak wariacja na temat „Żandarmów”. Tyle tylko, że tam bohaterami są celnicy.
Tym bardziej warto więc obejrzeć oryginał. Film, od którego to wszystko się zaczęło. Komedię lekką, wakacyjną, a momentami nawet sensacyjną, czy muzyczną. Kapitalny kinematograficzny miszmasz. Obraz, którego nie mogło zabraknąć na naszej portalowej liście Filmów wszech czasów
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.