Jeden z najsłynniejszych filmów sensacyjnych lat ’70, a może nawet najlepszy obraz z tego gatunku w całej historii kina.
Jego reżyserem był William Friedkin, współscenarzystą Howard Hawks (a więc twórca-legenda w Hollywood), ale uznanie należy się przede wszystkim montażyście, autorowi zdjęć i kompozytorowi, bo to dzięki ich pracy, także dziś, ogląda się ten film z zapartym tchem.
Niby „Francuski łącznik” to klasyczna, policyjna opowieść. Dwóch funkcjonariuszy wpada na jakiś trop, zaczynają kogoś śledzić, później ścigać, w końcu przesłuchiwać… I tak bez końca. Znamy do z niezliczonej ilości filmów. A jednak ten obraz jest inny. W dużej mierze za sprawą „audiowizualnych sztuczek”, zastosowanych przez trio Roizman-Greenberg-Ellis.
Ten pierwszy - Owen Roizman - to autor niezwykłych, momentami dokumentalnych wręcz zdjęć, dzięki którym oglądamy Nowy Jork, jak z kroniki filmowej. Brudna symfonia miejska? Chyba tak należałoby nazwać ten film, w którym miasto jest jednym z głównych bohaterów. Podobnie zresztą jak epoka, dekada, w której toczy się akcja. W mało którym filmie duch czasów uchwycony jest tak znakomicie.
Drugim twórcą ze wspomnianego wcześniej tria jest montażysta Gerald B. Greenberg (później montował jeszcze m.in. takie arcydzieła jak „Czas Apokalipsy”, czy „Człowieka z blizną”). To właśnie on nadaje zdjęciom Roizmana - zwłaszcza tym z pościgów - niesamowity rytm i absolutnie zawrotne tempo: na ekranie oglądamy, jak policjant biegnie za gangsterem i po chwili… my sami czujemy się tym biegiem wykończeni. Genialna sekwencja w metrze; „miejski wyścig” samochodu i pociągu - te sceny po prostu trzeba zobaczyć. A później pewnie „odchorować”, bo napięcie w nich nie mniejsze niż u Hitchcocka.
I wreszcie ten trzeci, Don Ellis. Ścieżka dźwiękowa jego autorstwa nie tylko kapitalnie dookreśla atmosferę miasta, ale fenomenalnie sygnalizuje nam także to, czego bohaterowie nie mówią, nie robią, ale co czują. Ich lęki, napięcia, przeczucia i obsesje…
To ostatnie słowo jest tutaj bardzo ważne. Bo przecież policjant grany przez Gene’a Hackaman jest pochłonięty, wręcz opętany pracą. Momentami przypomina innego filmowego gliniarza – Serpico, granego przez Ala Pacino. Hackman w śmiesznym kapelusiku nie stał się być może taką ikoną kina, jak główny bohater filmu Sidney’a Lumeta, ale wiele te dwa obrazy, a także i postacie łączy. Warto więc obejrzeć, porównać, powspominać.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów