Jeden z najbardziej odjechanych filmów ostatnich lat? Cóż, inaczej tego nakręconego w 2017 r. przez Craiga Gillespie obrazu określić po prostu nie sposób.
Opowiedziana w nim historia to sprawa swego czasu niezwykle głośna i sensacyjna. Oto jedna z najlepszych i najpopularniejszych amerykańskich łyżwiarek figurowych, Tonya Harding, pobiła, czy też zlecić miała pobicie swojej największej konkurentki, Nancy Kerrigan, przez co ta nabawiła się kontuzji i przestała być dla niej zagrożeniem w rywalizacji o bycie numerem jeden w olimpijskiej kadrze USA.
Tyle w skrócie, bo jak było naprawdę nie dowiemy się pewnie nigdy. Oczywiście sądy, media i społeczeństwo dawno powydawały już swe wyroki, tyle tylko - jak dowodzą twórcy filmu - prawda jest złożona. A może wręcz nieuchwytna. Więc zamiast stawać po czyjejkolwiek stronie, oddają głos… każdemu. Stąd w filmie wielość punktów widzenia, fikcyjne wywiady przeplatające się z retrospekcjami i wypowiedziami bohaterów ni stąd, ni z owąd , zwracających się np. wprost do kamery. Wprost do nas, widzów. Po to, by przekonać nas do swoich racji.
A wszystko to niezwykle pomysłowo, dynamicznie i - co najważniejsze - dowcipnie zmontowane. Bawimy się więc na tym filmie od pierwszej do ostatniej minuty. Także dzięki niezwykłym kreacjom aktorskim Allison Janney, Margot Robbie, Paula Waltera Hausera, czy, Sebastiana Stana. Ta pierwsza za swą rolę otrzymała Oscara, ta druga nominację, choć na statuetki zasługiwała cała czwórka. Oryginały jak z najlepszych filmów braci Coen! Do tego w najbardziej skrajnych, nieprawdopodobnych sytuacjach, które często sami kreują, czy prowokują (kapitalny jest zwłaszcza Hauser, który roi sobie, że jest tajnym agentem, ex-komandosem, choć tak naprawdę od zawsze pomieszkuje w piwnicy swoich rodziców, skąd niemal nigdy się nie rusza. Ale czego nie powie się przed kamerami).
Podobnie sama Tonya, brawurowo zagrana przez Margot Robbie. Nie wiemy czy jest sprawcą, prowodyrką, a może wręcz ofiarą? Bo przecież wywodziła się z nizin społecznych i mimo niezaprzeczalnego talentu, nigdy do końca nie zaakceptowano jej w środowisku tak elitarnego sportu, jak łyżwiarstwo figurowe.
A może to wina jej, wyjątkowo antypatycznej, matki?
A może twórcy znowu wpuszczają nas w maliny? Tak, tak, trudne dzieciństwo; patologiczne środowisko – w kinie i tanich poradnikach psychologicznych od dekad to załatwia i tłumaczy się wszystko…
Jedno jest pewne – „Jestem najlepsza. Ja, Tonya”, to jeden z najoryginalniejszych, najbardziej niesamowitych filmów ostatniej dekady. Obejrzeć więc trzeba!
Teksy z cyklu Filmy wszech czasów