Pytanie o przyczynę czytania kryminałów pozostaje zagadką nie większą niż ta, którą stawiają przed czytelnikiem ich autorzy. Skąd bierze się popularność tej literatury?
Odpowiedzi jest tak wiele, jak liczne są poszlaki w dobrze skonstruowanej intrydze. Niektórzy wskazują na względnie bezpieczne czasy, w jakich przyszło nam żyć – stąd potrzeba mrocznej rozrywki. Inni dowodzą, że jedynie ta literatura, nazywana nieraz „użytkową”, odpowiada możliwościom czytelniczym: czas podróży do pracy, weekendowe popołudnia, czytanie ze skupieniem, ale bez wysiłku. Coraz częściej zauważa się też, że kryminał to pełnoprawna współczesna powieść realistyczna. Być może gdyby Bolesław Prus pisał „Lalkę” dzisiaj, nadałby jej kostium powieści detektywistycznej? A czym byłyby arcydzieła Fiodora Dostojewskiego bez wątku kryminalnego? Jakkolwiek by patrzeć, wszyscy są zgodni: jest to rozrywka wyższych lotów. Jeśli kryminały mówią nam najpełniej o nas samych, to powinny też dostarczać odpowiedzi na drążące nas pytania. Wśród nich na pewno te najważniejsze: o zło, o Boga, o człowieka. Kto miałby więcej do powiedzenia o przyczynach zła niż lustrzane odbicie spowiednika – detektyw? Jak zachować się wobec zła, jak stykając się z nim niemal codziennie nie ulec znieczuleniu? Przyjrzyjmy się detektywom dobrze znanym polskiemu czytelnikowi.
Miasto zbrodni
Każdy detektyw posiada swoje miasto, którego broni. Marek Krajewski osadził cykl powieściowy z radcą kryminalnym Eberhardem Mockiem w przedwojennym Wrocławiu. Na kartach powieści ożywają nazwiska przywołane z dawnych książek telefonicznych, niemieckojęzyczne nazwy ulic, ociekająca piwem kuchnia z niegdysiejszych spelunek. Każdy kryminał z Mockiem zaczyna się tak samo: od opisu zbrodni. Za każdym razem zostajemy przyciągnięci i zwyczajnie przykuci uwagą do opisu ludzkich zwłok. Znaleziona kość, ząb – to jedynie wabik, aby podążyć dalej.
Zło balansuje tutaj na pograniczu świata duchowego i realnego. Morderca jest nieuchwytny, zdaje się posiadać nadzwyczajne umiejętności. Cykl kryminałów Krajewskiego czerpie pełnymi garściami z gatunków pokrewnych, jak horror, powieść psychologiczna i thriller. Zło przeznaczone dla Mocka (i dla Ciebie, Czytelniku) ma zadrę metafizyczną. Pomimo tego Mock nie udziela nam żadnych wskazówek religijnych. Mało tego: zło, które tak fascynowało na początku, w zakończeniu powieści wydaje się trywialne. Mistyk-arystokrata to w końcu trzęsący się staruszek, tajne bractwo można przechytrzyć i złapać jego członków, maniakalny zabójca wpada w zastawioną zasadzkę. I być może to jest jedyna odpowiedź, której dostarcza nam Eberhard Mock: zło, mieniące się różnymi twarzami i przejawiające swą obecność niezliczoną ilość razy, definitywnie okazuje się złem skończonym. Nie absolutnym, lecz możliwym do zamknięcia lub powstrzymania.
W poszukiwaniu siebie
Świat czytelników oszalał na punkcie szwedzkiego komisarza Kurta Wallandera, stworzonego przez Henninga Mankella Fascynacja Wallanderem to jedna z największych zagadek. Detektyw ten bowiem jest niczym nie wyróżniającym się policjantem, akcja snuje się powoli, brakuje błyskotliwych sentencji. A jednak Polacy pokochali komisarza po przejściach (rozwód, skomplikowane relacje z nastoletnią córką). Postać stworzoną przez Mankella spotykamy aż w ośmiu wydanych w Polsce powieściach – jest to zatem bohater rozwijający się, zmieniający swoje patrzenie na świat pod wpływem spotkanego zła. Wallander zmienia się bardzo wolno. Oczywiście spotykają go różne trudności w życiu osobistym, jednak dopiero w kolejnych powieściach zdradza swoje niepokoje religijne. W powieści „O krok”, siódmej części przygód, dzieli się skrywanym sekretem łączącym go ze zmarłymi. Nocami śnią mu się osoby, których spraw nie rozwiązał, twarze ofiar, których mordercy pozostali bezkarni. Te sny to jedyna łączność Wallandera ze światem duchowym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.