Życzę sobie... normalności

O wielu dobrych nowościach w życiu starego spryciarza z Tadeuszem Chudeckim rozmawia Agata Puścikowska.

Tadeusz Chudecki - polski aktor fimowy i teatralny, ur. 1958 w Szczecinie. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. W latach 1982–1988 był aktorem Teatru Ateneum w Warszawie. Znany szerszej publiczności z roli w serialach: m.in. „M jak miłość” czy „Hela w opałach”, „CK dezerterzy”, „Ekipa”.

Agata Puścikowska: Boi się Pan nowego roku?
Tadeusz Chudecki: – Dlaczego mam się bać? Czasem ludzie obawiają się tego, co nowe, nieznane... Ja akurat mam inaczej. Lubię poznawać, być zaskakiwanym przez wydarzenia, ludzi, świat wokół mnie. Wręcz prowokuję życie, żeby było ciekawe. Jestem optymistą – cieszę się czasem na wyrost. Nie rozumiem postawy biadolenia, narzekania na wszystko i z powodu wszystkiego. Mój zawód jest więc niejako stworzony dla optymisty, człowieka ciekawego życia: jest fantastyczny, bo każda nowa rola to nowa przygoda, emocje i nowi ludzie. W efekcie w jakiś sposób jestem nowy i ja. Bo zmieniam się, rozwijam, dopełniam. Zresztą nawet jak nie gram, nie usiedzę spokojnie. Moją wielką pasją są podróże – jeżdżę dużo, zwiedzam, poznaję ludzi i kultury.

Podobno zna Pan pięć języków obcych…
– Teraz to już pewnie z osiem. To też moja pasja – uczenie się języków. Jedne znam świetnie, inne średnio, niektóre na poziomie pozwalającym porozumieć się w najważniejszych sprawach. Ale właśnie znajomość języków ułatwia mi poznawanie nowych ludzi, krajów.

Najlepiej mówi Pan zapewne po włosku?
– Rzeczywiście. Moja żona, Luisa, była Włoszką. Mieszkaliśmy kilka lat we Włoszech. Mam więc tam i rodzinę, i przyjaciół.

W jakimś sensie Pan, Polak, musiał więc na nowo urodzić się Włochem...
– Włochem się nie stałem, urodziłem się Polakiem i Polakiem się czuję. Natomiast rzeczywiście poznałem od podszewki Włochy – kulturę, sztukę, ludzi. I bardzo polubiłem ten kraj. Wiele się od Włochów, a konkretnie od mojej żony, nauczyłem. Chociażby kultywowania wspólnych posiłków. Przecież to takie ważne: usiąść razem z rodziną, spokojnie, przy pięknie nakrytym stole. I dobrze zjeść, rozmawiając o sprawach ważnych, mniej ważnych, o wszystkim. Stół bardzo łączy. My, Polacy, czasem o tym zapominamy...

W przeróżne święta siedzimy jednak za stołami i biesiadujemy…
– Owszem, biesiadujemy. Mnie jednak chodzi o to, żeby chociaż raz w tygodniu znaleźć czas na wspólny posiłek. Idealnie byłoby codziennie, ale wiadomo, że to trudne. Zresztą to polskie świętowanie jest bardzo specyficzne. Najpierw bieganina od sklepu do sklepu, szaleństwo kilku-, kilkunastodniowe. Potem gotowanie jak dla pułku wojska. I ogromne zmęczenie. Nie rozumiem tego, bo przecież półki sklepowe na szczęście są od kilkunastu lat pełne. I nie trzeba bić się o kawałek szynki. Jak robię przyjęcie świąteczne, idę po prostu do sklepu, kupuję, co jest mi potrzebne, w rozsądnych ilościach. Gotuję kulturalny obiad – a gotuję smacznie. I zapraszam przyjaciół. Najważniejsze jest potem: atmosfera, rozmowy, radość bycia razem.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości