Wydawał się trochę niedzisiejszy, jakby przeniesiony z innej epoki. Ale ten styl był odzwierciedleniem jego lirycznej duszy, za którą publiczność go kochała. 15 lat temu zmarł Marek Grechuta.
Mówimy „poezja śpiewana” – i od razu mamy w uszach ogniskowe smęcenie przy wtórze rozstrojonej gitary. Ale nie w tym przypadku. Marek Grechuta pokazał, że można poetycki tekst przekazać w piosence zupełnie inaczej, ubierając go w ciekawą, nieszablonową formę muzyczną. Nagrodzony w 1967 r. na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, gdzie zajął drugie miejsce (za Marylą Rodowicz) za „Tango Anawa”, od razu zwrócił uwagę jurorów i publiczności. Był bowiem zupełnie inny od pozostałych wykonawców. Na scenie nie robił show, przeciwnie – wydawał się aż nadto statyczny. A jednak właśnie dzięki temu śpiewany przez niego tekst miał szansę silniej zaistnieć w umysłach słuchaczy. – Co mnie urzekło? Jego zadziorność – wspominała w rozmowie z GN jego żona Danuta. – Bo to śpiewanie było zadziornym, odważnym wyrażaniem myśli. No i ten charakterystyczny wschodni zaśpiew w głosie…
Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wojenny melodramat, czyli… klasyka. Stary, dobry, sprawdzony patent na hit?
Tysiąc młodych osób z katechetami obejrzało w teatrze muzycznym brawurowy spektakl o papieżu Polaku.
Jeden z filmów-symboli lat '80. Najbardziej ikonicznych produkcji tamtej dekady.