Oda do eskapizmu?
Bo właśnie o eskapizmie jest ten film. O tym jak bardzo kochamy uciekać w różne fikcyjne, serialowe światy. A czasem nawet przestajemy je rozróżniać. Powtarzające się od lat anegdoty o tym, jak to aktorów grających lekarzy zaczepiają na ulicy ludzie, prosząc ich o medyczne porady, tylko to potwierdzają.
Taką zapatrzoną w seriale osobą jest właśnie tytułowa Betty (świetna rola Renée Zellweger). Początkowo ich oglądanie to tylko jej hobby, sposób na spędzanie wolnego czasu. Ale gdy pewnego dnia dojdzie w jej domu do zbrodni, młoda kobieta dozna takiego szoku, że nagle serialowy, fikcyjny świat, uzna za realny i za wszelką cenę będzie próbowała się do niego dostać.
Wejdzie do świata z ekranu? A może ktoś do niej z niego zstąpi – jak w „Purpurowej róży z Kairu” Woody’ego Allena? Cóż, nakręconej w 2000 roku przez Neila LaBute „Siostrze Betty” bliżej jednak do realizmu. Bohaterka trafi tylko na plan zdjęciowy. Za to fabuła rozwijać się będzie iście filmowo.
Momentami będziemy mieli wrażenie, że oglądamy wariację na temat „Pulp Fiction” (tam „na tropie” był John Travolta i Samuel L. Jackson – tutaj jest Morgan Freeman i Chris Rock), momentami zaś, że to hołd składany „Czarnoksiężnikowi z krainy Oz”. Tyle tylko, ze dziś ta kraina leży w Kalifornii. W Hollywood. A wszystko to, rzecz jasna, w arcyamerykańskiej konwencji kina drogi. Oraz opery mydlanej – bo Betty gustuje właśnie w tym gatunku telewizyjnych opowieści.
Nieporadni gliniarze, cyniczni aktorzy, gadatliwi przestępcy… – galeria oryginałów niczym u Tarantino, czy braci Coen, więc i całkiem spory sukces tego filmu u krytyków. A Złota Palma w Cannes za scenariusz i Złoty Glob dla Zellweger za główną rolę kobiecą to wystarczające powody, by pamiętać o tej produkcji.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.