Dziś to już klasyka komedii. I słusznie, bo to co w tym filmie wyczynia Whoopie Goldberg, to zdecydowanie rola jej życia.
A przecież w świecie kina obecna była już od dekady. I to z ogromnymi sukcesami. Pamiętny, dramatyczny występ w „Kolorze purpury” Spielberga, Oscar z rolę w „Uwierz w ducha”, Złoty Glob za występy w „Wariackich papierach”… - to tylko niektóre z jej wcześniejszych dokonań.
Już była gwiazdą amerykańskiej komedii, jedną z ikon popkultury lat ’80. W końcu jednak, w 1992 roku, stała się niezapomnianą „zakonnicą w przebraniu”, która bawi widzów do dziś. I wkrótce ponoć znów bawić będzie, bo po kontynuacji z 1993 roku („Zakonnica w przebraniu 2: Powrót do habitu”), powstaje część trzecia, której premierę zaplanowano na rok 2024.
Wróćmy jednak do lat ’90, kiedy to wielkie tryumfy święciło kino gangsterskie, więc i komediowa „Zakonnica w przebraniu” mafijne akcenty mieć musiała (główna bohaterka, pracująca jako piosenkarka w prowadzonym przez gangsterów nocnym, klubie, jest świadkiem zabójstwa, więc i ją należy zlikwidować. Stąd też tytuł i cała fabuła filmu, bo grana przez Goldberg artystka ukrywa się przed mafią w zakonie).
No właśnie. Mamy tu artystkę, którą cały czas ciągnie ją do śpiewania. A że zakonnice mają chór. A że reżyserem filmu jest Emile Ardolino (ten sam, który wcześniej nakręcił np. kultowy „Dirty Dancing”)… - dalszego ciągu łatwo możemy się domyślić.
Będzie mocno muzycznie. Soulowo i gospelowo. Niemalże musicalowo. Ot, chociażby tak:
„Zakonnica w przebraniu” to jeden z tych filmów, na którym chyba każdy (i zawsze), będzie się dobrze bawił. Więc nie pozostaje mi nic innego, jak nie tylko polecić go, ale i dać znać, że on-line dostępny jest m.in. w Disney+
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.