O końskim ogonie na koloniach, różowym zeszycie i małżeństwie z góralem z Otylią Trojanowską ze Studzionki, finalistką konkursu „Ślązok nad Ślązokami 2011”, rozmawia ks. Roman Chromy.
Ks. Roman Chromy: Każdego gości Pani śląskim żurem?
Otylia Trojanowska: – Zapowiedział się ksiądz około południa, więc powiedziałam sobie: „Nawarzymy żuru i pojymy razem” (śmiech). Co więcej, żur miał szansę nie być cienki jak w postny piątek, bo akurat mąż wędził boczek na święta.
Podobno pierwszy raz przekonała się Pani, co znaczy być Ślązaczką, podczas wakacji nad morzem?
– Kiedy miałam 10 lat, rodzice posłali mnie na kolonie organizowane przez służbę zdrowia. Było to koło Elbląga. Tam przeżyłam swój osobisty dramat. Bawiąc się z dziećmi lekarzy i pielęgniarek, nie potrafiłam mówić do nich czysto po polsku. Posługiwałam się wyłącznie śląską gwarą. Jedna z pań powiedziała mi: „Dziewczynko, ty brzydko mówisz”. Nie rozumiałam tej uwagi, bo w domu zawsze tak mówiłam do najbliższych i rówieśników. Zainteresowanie wzbudził też mój ubiór.
Czym się wyrożniała mała Tilka ze Studzionki?
– Mama uszyła dla mnie dwie kretonowe sukienki. Oczywiście za kolana, tak, żeby były przykryte. A na niedzielę spakowała mi „komunijne szaty” od starszej siostry. Kiedyś tak dzieci chodziły do kościoła. Miałam warkocze. Co tu dużo mówić – byłam zwykłym wiejskim dzieckiem. Kiedy wybraliśmy się nad wodę, jedna z pań wzięła moją sukienkę i podwinęła ją tak, żeby była krótsza. Rozplotła mi warkocz i zrobiła z włosów koński ogon, żeby upodobnić mnie do miejskiego dziecka. Wieczorem modliłam się przed obrazkiem Matki Bożej, takim owalnym. Mama zdjęła go ze ściany w kuchni i włożyła do walizki, żebym pamiętała o codziennej modlitwie. Kiedy rozpoczynałam pacierz, wyśmiewano mnie. Było to upokarzające doświadczenie. Powiem szczerze, że w ukryciu przepłakałam całe kolonie. Choć rodzicom zachwalałam ten wypoczynek, od tamtego czasu nie chciałam już nigdzie wyjeżdżać.
Kilkakrotnie dostała się Pani do połfinału konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku”. W 2009 r. zajęła Pani pierwsze miejsce. Jesienią zeszłego roku znalazła się w ścisłym gronie laureatow konkursu „Ślązok nad Ślązokami”.
– Pierwszy raz pojechałam do Polskiego Radia Katowice na przesłuchanie w 2006 r. Ułożyłam monolog o odpuście w Studzionce, opisując go oczami dziecka. Pani Maria Pańczyk ogłosiła na antenie, że dostałam się do półfinału. Było to w niedzielę, po Mszy św. Mąż akurat odpoczywał w ogrodzie. Pobiegłam do niego z tą nowiną, a on na to: „Tego brakowało. Już w zespole śpiewasz, a teraz jeszcze do radia będziesz jeździła”. Tak już to jest, że chłopu się nie podobo, jak baba loce to tu, to tam (śmiech). Ale ja ogromnie się ucieszyłam. W kolejnych konkursach wspominałam o dzieciństwie, rodzinnej wiosce i o moim małżeństwie z góralem.
Jak zareagowali mieszkańcy Studzionki na Pani sukcesy?
– Miałam u nich ogromne poparcie. Niektórzy gratulowali mi, mówiąc: „Dziołcho, kaj ci się to biere, żeś ty tak fajnie o naszej wsi opowiadała?”. Z moimi opowieściami zapraszano mnie przy różnych okazjach, np. na Dzień Kobiet, do emerytów i do szkoły w Studzionce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.