Kiedy Sebastian Lubomirski ponad 400 lat temu kupował zamek w Wiśniczu, zapłacił za niego 85 tys. złotych. Na tamte czasy była to ogromna fortuna. Dziś ten sam zamek możemy mieć za grosze.
Zamek w Nowym Wiśniczu koło Bochni to jeden z najwspanialszych zabytków na terenie diecezji tarnowskiej. Może nie najstarszych, ale największych i spektakularnych. Wydaje się jednak, że w jego przypadku potwierdza się powiedzenie, że najciemniej jest pod latarnią.
Dominująca w pejzażu okolicy sylwetka mocno się opatrzyła. Nie tylko miejscowym. Także mieszkańcom regionu, którzy przywykli do tego, że ta wielka rezydencja stoi „od zawsze” w tym samym miejscu. Od 2009 roku administruje zamkiem Muzeum Ziemi Wiśnickiej.
- Kiedy go przejęliśmy, zaprosiliśmy wszystkich wiśniczan do środka, żeby zobaczyli nasz zamek, bo tak tu dziś wszyscy na niego mówią. Zrobiliśmy przy tym sondę i okazało się, że 40 proc. mieszkańców miasta i okolic nigdy wcześniej nie było w zamku, albo byli wiele lat temu jako małe dzieci - mówi Renata Jonak, historyk, dyrektor Muzeum Ziemi Wiśnickiej. Zachwycają się zamkiem zwłaszcza obcy. Pod murami ciągle parkują samochody turystów. Ale nie za wiele. Szału nie ma jak mówią młodzi.
Grzegorz Brożek/GN
Kaplicę zamkową kazał wybudować Stanisław Lubomirski
Spoczywa on w złotym sarkofagu w krypcie pod kaplicą
- W 2010 roku odwiedziło nas 48 tys. widzów. Kolejny rok był nieco słabszy, teraz jest tendencja wzrostowa - przyznaje dyrektor Jonak. Jak na zabytek tej klasy, jak na wspaniałą historię, cudowne legendy, to zdecydowanie za mało.
- Wystarczy godzinka, by z przewodnikiem obejść komnaty, kaplicę, kryptę, poznać życie na zamku, przenieść się na chwilę do innego świata - zapewnia Roksana Ogiela, przewodnik muzealny.
Zausznik Bony
W jednej z sal na piętrze zamku stoją 3 makiety wiśnickiej budowli. - Widać tu wyraźnie trzy etapy rozbudowy budowli - pokazuje Renata Jonak. W tym miejscu pierwszy zameczek postawił w połowie XIV wieku Jan Kmita herbu Szreniawa. Kolejni spadkobiercy rozbudowywali nieco obiekt. Pierwszy okres świetności Wiśnicz przeżywał za czasów Piotra Kmity, wojewody krakowskiego i marszałka wielkiego koronnego.
– Był on w swoim czasie jedną z najznaczniejszych postaci w Polsce. W dodatku zausznikiem królowej Bony, która wraz z królem gościła na zamku. Dwór królewski był w Krakowie, więc niedaleko, co także sprzyjało Kmicie – opowiada Renata Jonak. Ostentacyjne sprzyjanie królowej nie podobało się jej synowi Zygmuntowi Augustowi, który chciał żenić się z Barbarą Radziwiłłówną, czemu Kmita był przeciwny. Po śmierci Zygmunta Starego zaprosił nowego króla z żoną na zamek, chcąc naprawić popsute relacje, ale na próżno.
Królowa na osiołku
Z tamtymi czasami wiążą się co najmniej dwie ciekawe legendy. Z przewodnik Roksaną Ogielą wchodzimy na balkon drugiego piętra.
– Ta baszta przylegająca do balkonu ma na samym szczycie półtorametrowej szerokości gzyms, bez żadnych zabezpieczeń. Otóż miała po nim jeździć na osiołku królowa Bona, kiedy gościła na zamku. Mało tego, miała też wystawiać innych na próbę odwagi, każąc im robić to samo, ale jeździć mieli już konno. Koniom miała podawać alkohol. Baszta ma wysokość 36 metrów, toteż wymuszone przejażdżki pochłonęły ponoć wiele ofiar – opowiada.
Śladem tej legendy jest dziś postać królowej Bony, która codziennie o północy jeździ na ośle po tym gzymsie i straszy. – Nikt jej dotąd nie widział, ale też ukazuje się ponoć tylko złym ludziom, podobnie jak straszący o 3 nad ranem przechadzający się po komnatach duch Barbary Radziwiłłówny – uśmiecha się przewodniczka.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...