Ciekawie obsadzone role Patrycji Soliman i Marcina Hycnara obiecują wiele, ale przedstawienie przynosi zawód.
Proza Stanisława Dygata, pełna swoistej filozofii, nostalgii, ironii, pod którą autor przemyca rzeczy serio, nie jest łatwym materiałem do adaptacji. Oryginalność fabuły, niekonwencjonalne sylwetki bohaterów prowokowały filmowców do ekranizacji utworów Stanisława Dygata. Inaczej rzecz się ma z teatrem.
Pamiętne filmowe „Pożegnania”, z plejadą gwiazd i sentymentalnym przebojem Sławy Przybylskiej, odważna w artystycznych poczynaniach Agnieszka Glińska oblekła w kształt sceniczny na deskach Teatru Narodowego. U podstaw tego pomysłu musiało kryć się pytanie, czym dla nas dziś jest powieść Dygata, bo przecież nie tylko melodramatycznym wątkiem nieudanej miłości Pawła i Lidki.
Początek spektaklu o losach chłopaka z dobrego domu oraz fordanserki, których związek w okresie międzywojennym uniemożliwiła przynależność do różnych klas społecznych, wydaje się udany. Ciekawie obsadzone role Patrycji Soliman i Marcina Hycnara obiecują wiele, ale przedstawienie przynosi zawód.
Agnieszka Glińska proponuje ciekawe rozwiązania formalne, prowadzi bohaterów w stronę groteski, ale może właśnie dlatego gubimy sens myślowego wywodu, gorzki, nostalgiczny.
Marcin Hycnar wydaje się znakomitym porte-parole autora, ale i on w końcu, dystansując się od swego bohatera, rozczarowuje, jako kochanek, bon vivant, buntownik, nie znajdując wyraźnego adresata swego buntu. Nie znajduje też dla siebie miejsca Lidka w swoim społecznym awansie, ale trudno o te niedoskonałości winić aktorów. To raczej brak konsekwencji w adaptacji.
Zostaje oczywiście Dygatowski wdzięk, niezwykła inteligencja, co punktują w dialogach Lidka i Paweł, sarkazm, przykryty poczuciem humoru, ale może to jednak za mało.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...